Klimat – nowa opowieść
Chapters
Rozdział 9: Energia, populacja i postęp
Subtitle
Wywieranie siły wymaga energii; dlatego kryzys energetyczny zachęca nas do mniej forsownego stylu życia. Postrzeganie tego jako regresu w dobrostanie ludzkości odzwierciedla uprzedzenia naszych czasów. Inny model rozwoju stoi u bram.
Medycyna holistyczna jest mniej energochłonna niż medycyna oparta o wysokie technologie. Rolnictwo regeneracyjne jest mniej energochłonne niż rolnictwo zależne od substancji chemicznych. Zwarte społeczności i rodziny wielopokoleniowe są mniej energochłonne niż rodziny nuklearne. Co więcej, te alternatywy zapewniają lepsze zdrowie, obfitsze jedzenie i więcej szczęścia niż obecne modele.
Dlatego główne pytanie w dyskursie na temat zrównoważonego rozwoju jest niewłaściwe: „W jaki sposób zaspokajamy rosnące zapotrzebowanie ludzkości na energię?” Niesie ono ze sobą założenia, które nie muszą być prawdziwe. Możemy przejść do innego trybu rozwoju niż model zachodni w ciągu ostatnich kilku stuleci.
Pewna kobieta w Indiach powiedziała mi kilka lat temu: „Dorastałam w domu, w którym mieszkało ponad sto osób. Ciotki, wujkowie, kuzyni… kilka pokoleń przebywało pod jednym dachem. Jako dzieci zawsze mieliśmy z kim się bawić, a każdy dorosły, którego widzieliśmy, był kimś, kto nas kochał”.
„Ale potem – powiedziała – wszystko się zmieniło. Rodzina się wzbogaciła, a teraz wszyscy młodzi po ślubie wyprowadzają się, by założyć własne gospodarstwa domowe. Nikt nie zostaje we wsi. Wszyscy jesteśmy teraz znacznie bogatsi, każdy z nas ma dom i samochód, ale nikt nie jest tak szczęśliwy, jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Kiedy pary się kłócą, nikt ich nie słyszy. Nie ma nikogo, kto mógłby pomóc w opiece nad dziećmi i się z nimi bawić”.
Coś podobnego wydarza się na całym świecie, ponieważ małe miasteczka i wsie wyludniają się w wyniku fali urbanizacji napędzanej ideologią i ekonomią rozwoju. Wiele osób uważa, że taki rozwój jest nieunikniony i pożądany: oczywistym przeznaczeniem każdego chińskiego chłopa i wieśniaka z Indii jest osiągnięcie amerykańskiego stylu życia, czyli jazdy prywatnym samochodem, domu o powierzchni trzech tysięcy metrów kwadratowych z oddzielnymi sypialniami dla każdego dziecka, żywności wyhodowanej w odległości tysiąca mil, rozrywki w mediach cyfrowych. Być może, zdaniem optymistów, mogłoby to działać, gdyby ich sieć elektryczna była napędzana turbinami wiatrowymi, a samochody zasilane etanolem, wodorem lub energią elektryczną. Tymczasem pesymiści wskazują na różne trudności w osiągnięciu takiego stylu życia dla wszystkich bez przekraczania granic planetarnych*.
W debacie zagubiono pytanie, czy taki rozwój jest wskazany. Coraz więcej ludzi na Zachodzie zdaje sobie sprawę, że tak nie jest. Wielu z tych, którzy osiągają Amerykański Sen (American Dream) – kurcząca się perspektywa – odkrywa, że to amerykański koszmar. Mieszkam w kraju, w którym niemal co piąta osoba przyjmuje leki psychiatryczne na depresję i lęki, gdzie liczby samobójstw i uzależnień osiągają najwyższe poziomy w historii, gdzie jedna trzecia wszystkich dzieci cierpi z powodu przemocy, a połowa małżeństw kończy się rozwodem. Te dolegliwości wykraczają poza rasę i klasę. Ani przywilej, ani sukces nie zabezpieczają przed ich występowaniem.
Zdając sobie sprawę z bankructwa Amerykańskiego Snu, wielu ludzi na Zachodzie wybudza się z niego. Niektórzy robią to świadomie, a inni nie (paraliż ciężkiej depresji lub eskapizm uzależnienia można uznać za rodzaj nieświadomego wyjścia). Ci, którzy to robią świadomie, starają się żyć w inny sposób. Zanurzają ręce w glebie. Żyją wspólnotowo. Odłączają się od mediów cyfrowych. Zmniejszają swoje domy i dochody. Starają się uczyć od kultur, które zachowały inne sposoby życia. Dziś istnieją głównie na marginesie społeczeństwa, ale tak nie musi być. Ucieleśniają zaproszenie do dawnego i jednocześnie przyszłego sposobu bycia.
Zamiast myśleć o tym, jak utrzymać energochłonną infrastrukturę społeczną poprzez zmniejszenie zużycia energii, powinniśmy pomyśleć o jej całkowitym przekształceniu. Przesunięcie wartości ku lokalności, partycypacyjności, wspólnotowości, ku całości i empatii, ku przywróceniu relacji ekologicznych zmniejszy zużycie energii jako efekt uboczny. Jest to nieuniknione, gdy nie próbujemy już dominować i kontrolować świata za pomocą siły. Jest to nieuniknione, gdy zaakceptujemy siebie jako jego część i otworzymy się na słuchanie, jak możemy uczestniczyć w jego rozwoju.
Powodem deurbanizacji, redukcji konsumpcji, redefiniowania kompetencji, powrotu do lokalności – do uprawy ziemi i do życia w małych społecznościach – nie musi być zmniejszenie zużycia energii ani ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Te i inne wymierne korzyści, które z tego wynikają, to objawy zdrowia planety, a nie zdrowie jako takie. Powodem może być przywrócenie połączeń, które sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi, powrót do relacji z innymi ludźmi i z innymi istotami, aby żyć zgodnie z Opowieścią o Współistnieniu, która mówi, że to nasze relacje decydują, kim jesteśmy.
W ruchach Post-carbon (Świat-po-węglu) i Transition Towns** (Miasta Przemian) jest wielu komentatorów, którzy dobrze rozumieją bezcelowość prób przejścia na odnawialne źródła energii, podczas kiedy wszystko inne zostanie zachowane bez zmian. Większość jednak nadal podporządkowuje rozwiązania problemów społecznych wymogom kryzysu klimatycznego lub sytuacji niedoboru energii. Albo mówią: „Nie możemy utrzymać obecnego poziomu życia i będziemy musieli przygotować się na jego obniżenie”, czy: „Zacznijmy robić rzeczy niezbędne do przejścia do świata bez emisji dwutlenku węgla”. To tak, jakbyśmy nie mieli wyboru tylko sterowała nami czysta konieczność. A co jeśli, jak sugeruje rozdział 7, nie będziemy zmuszeni do kreowania ekologicznej przyszłości? Co jeśli potrzebujemy ją świadomie wybrać?
Wiele osób już wybiera, najlepiej jak potrafią w ramach obecnej nieprzyjaznej macierzy społecznej i ekonomicznej. Nie słyszę, żeby ktokolwiek mówił: „Rzuciłem pracę w korporacji i zrobiłem kurs projektowania permakultury, ponieważ nie miałem wyboru”. Możliwe, że osobisty kryzys stworzył warunki do tego wyboru. Możliwe, że wybór, by cenić piękne życie bardziej niż bezpieczne życie, był do tej pory niedostępny. Nie wiedzieliśmy, że to była opcja, dopóki jakaś gwałtowna zmiana nie usunęła starej narracji. Nie jesteśmy pomysłodawcami naszych wyborów. Jesteśmy tylko wybierającymi.
Liczne problemy środowiskowe, które dzisiaj zbiegają się w jeden wielki kryzys, dają nam nowe możliwości wyboru. Nie stajemy w obliczu konieczności obniżenia, ale raczej możliwości podwyższenia jakości naszego życia. Nasz „standard życia” może spaść: standardy są funkcją miar ilościowych. Natomiast wybór, by żyć bardziej holistycznie, jest również wyborem zmniejszenia ilości rzeczy materialnych, takich jak powierzchnia mieszkalna na osobę, jednostki zużytej energii, przejechane kilometry, zagwarantowane świadczenia opieki zdrowotnej, wielkość handlu światowego, godziny płatnej profesjonalnej opieki dziennej, zakupiona ilość gotowej żywności, całkowite roczne pozyskanie drewna i tak dalej. Czy naprawdę uważasz, że ludzie są szczęśliwsi w swoich wielkich willach niż w małych domach z przeszłości? Że dzieci są szczęśliwsze, gdy są prowadzone na zorganizowane zajęcia, niż gdy bawią się swobodnie na zewnątrz z grupą innych dzieci? Że wolimy latać niż iść pieszo, aby odwiedzić swoich najbliższych przyjaciół? Nasz wybór może reprezentować aktywne „tak” dla piękniejszego świata, a nie kapitulację wynikającą z ponurej konieczności.
Jednym z wyborów stojących przed nami jest przejście z wartości ilościowych na jakościowe. Kwantyfikacja oznacza kontrolę – redukcję nieskończonej różnorodności świata do standaryzowanych jednostek. Ma uczynić świat naszą własnością, uporządkować go według naszych miar. To koncepcyjne uwięzienie świata przygotowuje grunt pod jego rzeczywiste uwięzienie. Niestety, podobnie jak we wszystkich więziennych społecznościach, strażnik również staje się więźniem. W ten sposób utknęliśmy w błędnym kole dążenia do coraz to więcej i więcej.
W książce “The More Beautiful World Our Hearts Know Is Possible” (Piękniejszy świat, który jest możliwy i wiemy o tym w głębi naszych serc) napisałem:
Ile brzydoty potrzebujemy, aby wynagrodzić brak piękna? Ile filmów przygodowych zrekompensuje nam brak przygód? Ile filmów o superbohaterach trzeba obejrzeć, aby zastąpić obumierającą ekspresję własnej wielkości? Ile pornografii zaspokaja potrzebę intymności? Ile rozrywki zadowala pragnienie zabawy? Odpowiedzią jest zawsze nieskończona ilość. To dobra wiadomość dla wzrostu gospodarczego, ale zła dla naszej planety. Na szczęście nasza planeta nie pozwala na więcej, podobnie jak nasza zniszczona tkanka społeczna. Już prawie skończyliśmy z epoką sztucznego niedoboru, jeśli tylko możemy uwolnić się od nawyków, które nas w niej utrzymują.
Tak jak ludzie myślą, że byliby szczęśliwi, gdyby tylko mieli więcej pieniędzy, tak samo wydaje nam się, że moglibyśmy rozwiązać problemy świata, gdybyśmy tylko mieli dostęp do znacznie większej ilości energii. Och, te wspaniałe rzeczy, które moglibyśmy zrobić! Może każdy powinien mieć własną rezydencję i zautomatyzowany prywatny odrzutowiec? Wtedy na pewno będziemy szczęśliwi!
Mówiąc szczerze, nawet posiadacze wielkich dworów i prywatnych odrzutowców nie są dzięki temu bardziej szczęśliwi. Pisząc wcześniejszy akapit na temat depresji, lęków itp., szukałem w Internecie, aby upewnić się, że nie wymyśliłem stwierdzenia, że bogaci są tak samo podatni na te problemy, jak inni. Czy nie tak robisz badania – najpierw stawiasz hipotezę, a następnie poszukujesz dowodów? W każdym razie natknąłem się na artykuł w magazynie Forbes zatytułowany „Dlaczego osiągający sukcesy wpadają w depresję”. [4] Najwyraźniej depresja jest powszechna wśród dyrektorów generalnych. To ma sens. Zanim osiągniesz ten status, możesz obwiniać swojego pecha, że nie masz większego domu i bardziej eleganckiego samochodu, jachtu i odrzutowca. A kiedy już będziesz posiadać te wszystkie rzeczy, co wtedy?
Nie muszę się w tej kwestii kłócić; to truizm, że szczęście nie przychodzi wraz z „więcej, więcej, więcej”. Jako osoby prywatne rozumiemy to. Jako społeczeństwo jednak nie. Porządek publiczny przyjmuje za pewnik wyścig po „więcej”.
Jest na to dobre wytłumaczenie: nasz system gospodarczy wymaga niekończącego się wzrostu. Aby wybierać spośród wartości te jakościowe zamiast ilościowych, potrzebujemy radykalnie innego systemu gospodarczego. Nie mówimy tu tylko o osobistych wyborach; musimy również zmienić warunki, w których ludzie dokonują wyborów.
To nie jest wezwanie do zastoju. Istnieje wiele sposobów rozwoju, nie wszystkie z nich wymagają niekończącego się wzrostu liniowego. Z punktu widzenia technologii siły dominująca obecnie cywilizacja jest rzeczywiście najbardziej rozwiniętym tworem, jaki kiedykolwiek widział świat. Zużywa więcej energii, aby wykonać więcej pracy. Ale cywilizacje, które zniszczyła, zmarginalizowała lub wchłonęła, były wysoko rozwinięte na inne sposoby: w ich rozumieniu energetyki ciała, technologii snu, estetyki architektonicznej, rozwoju świadomości, zarządzania krajobrazami. Każda kultura badała i rozwijała ludzkie zdolności, których dziś właściwie nie jesteśmy świadomi. Wiele z nich wydaje się nierealnymi dla zanurzonych w Opowieści o Oddzieleniu ze wszystkimi jej przyczynami i kategoriami.
Gdy ta narracja się rozpada, przypominamy sobie o tych zdolnościach i instynktownie zwracamy się w stronę marginalizowanych dotąd źródeł wiedzy. Ten rodzaj rozwoju wcale nie zależy od utrzymania obecnego poziomu zużycia energii. Wręcz odwrotnie: rozwój według Opowieści o Współistnieniu z trudem może się zdarzyć w obecnym środowisku. Mieszkania kontrolowane przez klimatyzację, wirtualne relacje, dojazdy na duże odległości, przemysłowo przetworzona żywność, wyobcowanie z produkcji materialnej, oderwanie ciała od pracy fizycznej… wszystkie te rzeczy, które były możliwe dzięki nadmiarowi energii, obecnie stanowią przeszkodę dla naszej następnej fazy rozwoju.
Jak ty chcesz się rozwijać? Która przyszłość jest najbliższa twoim aspiracjom: gigantyczny telewizor z płaskim ekranem i automatyczny system sprzątania domu o powierzchni pięciu tysięcy metrów kwadratowych z garażem na trzy samochody, do którego możesz dotrzeć prywatnym helikopterem? A może mały dom z naturalnych materiałów, zbudowany według proporcji świętej geometrii, otoczony ogrodami pełnymi życia i śpiewu ptaków, połączony za pomocą chodników z innymi mieszkaniami w społeczności ludzi, na których ci zależy? Nie jesteś jedyny! Czy chcesz „rozwinąć” swoją świadomość, wrażliwość na subtelne energie, swoją znajomość lokalnych roślin i zwierząt, inteligencję emocjonalną i autentyczność waszych związków? Wiele osób pragnie tego rodzaju rozwoju. Czy potrafisz sobie wyobrazić, czym stałoby się społeczeństwo, gdyby wspierało takie wzrastanie i dążyło do niego kolektywnie, zamiast je marginalizować? Taki rozwój z pewnością nie wymaga zwiększonego zużycia energii lub materiałów. Przeciwnie – to dążenie do „więcej” blokuje przesunięcie uwagi i priorytetów, których wymaga ten inny – nowy sposób rozwoju.
Przypisy:
[4] Walton (2015).
*przyp. tłum. Koncepcja granic planetarnych: https://pl.wikipedia.org/wiki/Granice_planetarne
** przyp. tłum. Transition Towns – oddolny ruch ogólnoświatowy na rzecz dostosowania się do zmniejszającej się ilości paliw kopalnych, zmian klimatu i wahań ekonomicznych, również mający na celu stworzenie silniejszych i szczęśliwszych społeczności ludzkich. Idea Miast Przemian rozprzestrzeniła się także na inne zbiorowości ludzkie (np. gminy, wsie czy wyspy), w związku z tym można też spotkać się z określeniem Transition Initiatives (Inicjatywy Przemian). Jedna z inicjatyw działa w Polsce, jest nią Sopocka Inicjatywa Rozwojowa.