Klimat – nowa opowieść
Chapters
Rozdział 3: Spektrum postaw klimatycznych i nie tylko
Wizyta w świecie sceptyków
Dramat my-kontra-oni, który nasza kultura wydaje się automatycznie odtwarzać, pojawia się nie tylko jako „walka ze zmianami klimatu”, ale także – w poszukiwaniu możliwego do zidentyfikowania wroga – jako walka z tymi, którzy wątpią lub zaprzeczają zmianom klimatu. Myślenie jest następujące: gdybyśmy tylko mogli przezwyciężyć nieświęty sojusz firm od paliw kopalnych, ich finansistów i inwestorów, ich sojuszników politycznych i niewielkiej mniejszości przekupionych naukowców, moglibyśmy podjąć znaczące, szybkie działania w celu powstrzymania zmian klimatu. Wróg jest znany. Możemy się okopać w oczywistym dla nas paradygmacie walki.
Niemal uniwersalną taktyką wojenną jest odczłowieczanie wroga. Zgodnie z nią standardowa narracja aktywistów na temat zmian klimatu mówi, że ci, którzy nie wierzą w AGO, nie mogą być w pełni swoich zdolności umysłowych lub moralnych. Są chciwi, skorumpowani, tkwią w złudzeniach i wyparciu; to hipokryci, kłamcy i psychopaci. W przeciwnym razie jak mogliby zignorować przytłaczające dowody, „ustaloną prawdę naukową”, konsensus „97 procent klimatologów”? Wydaje się to niepojęte i oburzające.
Ufając, że ja sam nie jestem hipokrytą, kłamcą ani psychopatą i posiadam przynajmniej część zdolności umysłowych i moralnych, postanowiłem głębiej zbadać poglądy sceptyków klimatycznych.
Obóz sceptyczny wobec zmian klimatu odwraca powyższe oskarżenia i mówi o niekompetencji i korupcji głównych naukowców zajmujących się klimatem (jego bardziej wyrafinowani zwolennicy podkreślają syndrom myślenia grupowego, stronniczość w publikowaniu i finansowaniu oraz presję polityczną jako główne mechanizmy egzekwowania „klimatycznej ortodoksji”.) W odpowiedzi na etykietę „denialistów” nazywają główny nurt „alarmizmem klimatycznym”.
Na bazie powyższego może się wydawać, że sympatyzuję ze sceptykami, stawiając znak równości pomiędzy nimi i alarmistami. W końcu w czasie II wojny światowej naziści i alianci również demonizowali się nawzajem, ale to nie czyniło ich równymi sobie. W tej wojnie byli dobrzy i źli (prawda?); tym bardziej tak samo powinno być teraz, kiedy zagrożone jest przetrwanie ludzkości. [2] Wskazanie możliwej zasadności pozycji wroga lub krytykowanie uzasadnienia wojny po naszej stronie już jest aktem zdrady – „pomocy i pocieszenia dla wroga”, jak to się nazywało podczas Wojny z Terrorem prowadzonej przez administrację Busha. Analogicznie, kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam. Taka jest mentalność wojny.
W czasie wojny pacyfiści są obiektami większej wrogości i pogardy niż wrogowie. Czemu? Ponieważ pacyfista kwestionuje zasadność ról, z którymi identyfikują się ludzie wojny, oraz narrację, w której oni żyją. Pacyfiści stanowią egzystencjalne zagrożenie – nie dla przetrwania, ale dla tożsamości.
Badając stanowisko sceptyków, przyjąłem rodzaj celowej naiwności, odrzucając epitety, jakimi obrzucają się obie strony i tymczasowo zakładając, że większość uczestników debaty jest – niedoskonale, ale jednak – kompetentna, inteligentna i szczera. Wybrałem główne linie argumentacji standardowej narracji na temat zmian klimatu, a następnie obszernie przeczytałem najlepsze sceptyczne blogi i strony internetowe, jakie mogłem znaleźć, aby sprawdzić, jak odpowiadają na przytłaczające dowody dotyczące globalnego ocieplenia. Przeczytałem również najlepsze i najbardziej cierpliwe odpowiedzi na argumenty sceptyków. Pozwólcie, że podzielę się reprezentatywną próbką z mojej przygody, w której nieco wyolbrzymiłem moje reakcje, by uzyskać dramatyczny efekt.
Zacząłem od czegoś, co wygląda na niezaprzeczalny dowód AGO (antropogenicznego globalnego ocieplenia): wykresu „kija hokejowego” Michaela Manna pokazującego gwałtowne przyspieszenie wzrostu globalnej temperatury w XX wieku. Na wykresie setki lat względnie stabilnych temperatur poprzedzają gwałtowne ocieplenie ściśle odpowiadające wzrostowi atmosferycznego CO2. Nie możesz się kłócić z liczbami. Z pewnością ta korelacja nie dowodzi związku przyczynowego, ale brak jakiegokolwiek innego wyjaśnienia tak drastycznego, bezprecedensowego wzrostu uprawdopodabnia ten związek przyczynowy, szczególnie w świetle efektu cieplarnianego CO2. Jak jakakolwiek inteligentna osoba może szczerze wątpić w tak mocne dowody?
Postanowiłem się tego dowiedzieć. Sceptycy klimatyczni twierdzą, że istnieją poważne błędy metod statystycznych zastosowanych do skonstruowania wykresu kija hokejowego. [3] Krytykują zarówno bieżące, jak i historyczne dane jako niewiarygodne, niekompletne i mocno „skorygowane”, celowo nastawione na wykazanie niedawnego ocieplenia – stare dane zaniżone, a najnowsze zawyżone. Mówi się, że pośrednie dowody tzw. proxy dotyczące pierścieni drzew nie biorą pod uwagę, że ich wolniejszy wzrost może wynikać z mniejszej ilości CO2 lub opadów, a nie niższych temperatur. [4] Obecne dane, jak twierdzą, również są niewiarygodne ze względu na wpływ miejskich wysp ciepła – w porównaniu do przeszłości ogromna liczba stacji pogodowych znajduje się w pobliżu otworów wentylacyjnych klimatyzacji, parkingów, lotnisk, stacji uzdatniania wody i innych źródeł ciepła. [5] Ponadto surowe dane są zawyżane w procesie zwanym homogenizacją. [6]
Jeśli jedna stacja pogodowa podaje wyniki, które są niezgodne z sąsiednimi stacjami, jej dane są homogenizowane przy założeniu, że podlega ona awarii lub wpływom mikroklimatycznym – ale zwykle, jak mówią sceptycy, niższe odczyty są korygowane w górę, często w porównaniu do stacji podlegających cieplejszym temperaturom wynikającym z obecności budynków lub asfaltu. Problemy te skłoniły niektórych badaczy do przyjrzenia się alternatywnym zestawom danych temperatur zebranych przez satelity, które nie podlegają kaprysom szeroko rozpowszechnionych odczytów temperatury powierzchni globu. W końcu teoretyczne modele efektów cieplarnianych przewidują ocieplenie całej troposfery.
Te alternatywne zestawy danych, jak mówią sceptycy, ściśle się ze sobą zgadzają i pokazują znacznie wolniejszy wzrost temperatury niż dane dotyczące temperatury powierzchni ziemi, na których zbudowano ostatnią część kija hokejowego. W tym wypadku obecne temperatury są wciąż niższe niż podczas Średniowiecznego Ocieplenia, które stanowi przedmiot wielokrotnych prób weryfikacji. Ponadto, mówią sceptycy, historyczne poziomy dwutlenku węgla następują, a nie poprzedzają wzrost temperatury i często nie są w ogóle skorelowane. Rekonstrukcje poziomu CO2 w lodowych rdzeniach z Antarktyki używają danych, z których usunięto – uzasadniając to skażeniem – określone punkty danych zaprzeczające standardowej narracji. O mój Boże – jak mogłem być takim głupcem, by wierzyć w oficjalną “linię partyjną” wprowadzoną przez Wielką Naukę? Zostałem wmanewrowany w przyjęcie ortodoksyjnego poglądu – wraz ze wszystkimi innymi odbiorcami. Jak mogłem to łyknąć?
Dla pewności przyjrzę się odpowiedziom głównego nurtu klimatologów. I uwaga – rzeczy nie wyglądają tak, jak twierdzą sceptycy. Krytycy kija hokejowego używają jednego lub dwóch nieznacznych błędów, aby zdyskredytować cały dowód; poza tym błędy zostały poprawione w wersji z 2008 roku. Od czasu opublikowania oryginalnej pracy inne recenzowane badania z wykorzystaniem wielu innych proxy – dowodów pośrednich – potwierdziły, że ostatnie dwie dekady są najgorętsze od dwóch tysięcy lat. [7] Obecnie istnieje wiele, wiele rekonstrukcji danych z paleoklimatu w formie „kija do hokeja” mniej więcej zgodnych z danymi Michaela Manna.
Jeśli chodzi o dane satelitarne, sceptycy nie zdają sobie sprawy, że wychładzanie się satelitów na orbicie wprowadza fałszywy efekt chłodzenia, który należałoby skorygować. Nie możesz ufać surowym odczytom temperatury. Po drugie, w miarę upływu czasu satelity, które miały przelatywać nad konkretnymi miejscami o konkretnych godzinach zaczynają trochę dryfować (dryf orbit, dryf orbitalny) i przelatują nad nimi trochę wcześniej lub później (co może np. dawać fałszywy sygnał ochłodzenia, bo satelita stopniowo zaczyna mierzyć temperaturę coraz wcześniej rano). Po trzecie, satelity tak naprawdę nie mierzą temperatury; mierzą mikrofale emitowane przez tlen atmosferyczny, których natężenie jest tylko pośrednio funkcją temperatury. Po czwarte, wykresy, na które patrzyłem, opierają się na średnich ważonych różnych poziomów troposfery, które są ważone w sposób mogący wyolbrzymiać chłodzenie; ponadto dane z różnych rodzajów czujników należy połączyć i dopasować do jednej skali.
W każdym razie naukowcy poważnie potraktowali rozbieżności, ale kiedy zbadali przyczyny i skorygowali dane satelitarne, uzyskali wynik dość dokładnie pasujący do danych temperatury powierzchni i modeli teoretycznych. Co więcej, w rzeczywistości istnieje pięć zestawów danych satelitarnych, a sceptycy zawsze wyświetlają ten, który pokazuje najmniejsze ocieplenie – nawet jeśli on najmniej koreluje z danymi z balonów pogodowych, innym źródłem pomiarów temperatury troposfery. [8] Zaś historyczne poziomy CO2, jak mówi główny nurt, wydają się podążać za wzrostami temperatury, ponieważ rosnące temperatury rozpoczynają cykl pozytywnego sprzężenia zwrotnego, wzmacniając to, co w przeciwnym razie byłoby drobnym ociepleniem.
Naukowcy precyzują też kwestie efektu wyspy ciepła i dostosowania danych, w których bardzo skrupulatnie usuwa się zakłócenia. [9] Ponadto wiejskie i miejskie stacje pogodowe są spójne pod względem stopnia ocieplenia, jaki wykazują. [10] To samo dotyczy poziomów dwutlenku węgla w rdzeniach lodowych. Naukowcy mieli bardzo dobre naukowe podstawy, aby wyeliminować niejednoznaczne dane, które nie mogły być poprawne, ponieważ nie istnieje możliwy mechanizm, dzięki któremu CO2 mógłby być na tych poziomach. Zignorowanie długich dyskusji w społeczności naukowców i wydanie opinii, że udało im się zmanipulować wyniki zgodnie z pewnym z góry przyjętym „porządkiem obrad”, jest obrazą dla naukowców i ujawnia głęboki brak zrozumienia tego, w jaki sposób uprawia się naukę.
Łał, z pewnością cieszę się, że przeczytałem te wyjaśnienia prawdziwych naukowców, którzy nie są na liście płac przemysłu paliw kopalnych i teraz nie pozwolę, by jakiekolwiek zaprzeczenie klimatyczne przeniknęło do tej książki. Prawie zostałem skaptowany przez denialistów. Kim jestem, aby wyobrażać sobie, że wiem lepiej niż naukowcy zajmujący się klimatem, którzy spędzili dekady, studiując ten temat? Jakąż arogancją się wykazałem, myśląc, że w ciągu kilku tygodni prowadzenia „badań” w Internecie złapię ich na pomyłce i wykażę ich braki w zakresie rozumu i uczciwości. Wstydzę się, że w nich zwątpiłem!
W trosce o należytą staranność sprawdzę, czy sceptycy zareagowali. I owszem. Mówią, że wersja Manna z 2008 r. zawiera te same podstawowe wady co oryginał, a inne badania „kija hokejowego” używają tych samych problematycznych wskaźników temperatury. Twierdzą, że wiejskie stacje pogodowe wykazują tę samą tendencję wzrostową, co stacje miejskie, ponieważ mimo zdefiniowania jako wiejskie, wiele z nich podlega również znacznej urbanizacji. Mówią, że w rzeczywistości dryf orbit satelitów został skorygowany przed dwudziestu laty i w każdym razie wpłynął tylko na niższe odczyty troposfery, które nie są tutaj omawiane. Emisje mikrofalowe są lepszą miarą temperatury niż elektroniczna metoda pomiaru rezystancji stosowana do jej rejestrowania przy powierzchni.
Naukowy establishment klimatyczny nieustannie „dostosowuje dane” za każdym razem, gdy nie pasują do jego narracji lub modeli, przy czym każde „dostosowanie” jest oczywiście zawyżeniem. Zestawy danych, które są zgodne z odczytami balonu pogodowego i wykazują większe ocieplenie, robią to, ponieważ zawierają dane z satelity, który nie został skorygowany o dryf kalibracji, a następnie dostosowują dane dotyczące dryfu dobowego zgodnie z modelem klimatu, a nie danymi empirycznymi. [11] Wygląda na to, że zostałem ponownie wymanewrowany, oszołomiony przez autorytatywne odrzucenie stanowiska mniejszości i tak naprawdę nie rozumiem stojącej za tym nauki.
W tym pojedynku staje się oczywiste, że prawdopodobnie nie jestem w stanie na podstawie czysto dowodowej dokonać ostatecznego wyboru, komu uwierzyć. Kiedy zgłębiałem kwestię odczytów temperatury, zaplątałem się w technicznych drobiazgach dotyczących fizyki atmosfery, metod statystycznych i tak dalej, do których zrozumienia brakuje mi podstaw naukowych – mimo że jestem wykształconym naukowcem i mam dyplom z matematyki Uniwersytetu Yale. Jeśli nie potrafię ocenić problemu pod kątem merytorycznym, w jaki sposób przeciętny obywatel ma to zrobić? Co więcej, jak pokazują nieporozumienia między tymi, którzy mają odpowiednie wykształcenie naukowe, nawet potencjalne dalsze kształcenie się nie pomoże mi rozwiązać tego problemu. Pozostaję zatem z wielką niewiadomą, komu mam zaufać.
Jeśli nie jesteś klimatologiem, meteorologiem czy fizykiem atmosferycznym, płyniemy na tej samej łodzi. Wiara w antropogeniczne globalne ocieplenie zależy głównie od tego, czy akceptuje się autorytet i uczciwość ośrodka naukowego, w tym solidność publikacji naukowych, bezstronność wzajemnej oceny i finansowania oraz odporność poszczególnych naukowców i instytucji na efekt potwierdzenia. Dla wielu ludzi, zwłaszcza liberałów i postępowców, nauka jest jedyną instytucją godną zaufania w naszym społeczeństwie. Wątpić w antropogeniczne zmiany klimatu to kwestionować samo źródło jedynej prawdy w naszej kulturze; jak również inne instytucje, które czerpią swoją legitymizację z nauki. [12] Właśnie dlatego, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, osoby nie wierzące w zmiany klimatu są na ogół członkami religijnej prawicy wątpiącymi również w inne, nawet bardziej fundamentalne teorie naukowe.
Jeśli już wierzysz, że teoria ewolucji jest ogromnym, bezbożnym spiskiem mającym na celu zaprzeczenie biblijnej historii stworzenia, łatwo przychodzi ci zaprzeczyć zmianom klimatu. W szyderczym skojarzeniu denialistów z wyznawcami płaskiej ziemi można znaleźć ziarno prawdy. [13] Jednakże prawda nie leży w szyderstwie, ani nie chodzi o to, że oni wszyscy są głupi i niepoważni. Rzecz w tym, że buntują się przeciwko podstawowemu autorytetowi epistemicznemu* kultury dominującej.
Innym czynnikiem, który może predysponować kogoś do niewiary w zmiany klimatu, jest konflikt z głęboko zakorzenionymi przekonaniami gospodarczymi, społecznymi lub politycznymi. Nic dziwnego, że większość sceptyków ma konserwatywne poglądy polityczne. Zazwyczaj denialiści sprzeciwiają się rządowym regulacjom biznesowym i uważają zmiany klimatu za niebezpieczne uzasadnienie dla zwiększenia regulacji. Zwykle opowiadają się też za nieokiełznaną eksploatacją „zasobów naturalnych”, wyśmiewając ideę, że natura stwarza jakiekolwiek ograniczenia rozwoju człowieka, których technologia nie może pokonać. Zazwyczaj popierają energetykę atomową, szczelinowanie, wiercenia oceaniczne, wydobycie węgla i nieograniczony rozwój przemysłowy na całej planecie. Dość często (choć nie zawsze) ich stanowisko, że nie szkodzimy klimatowi, jest związane z twierdzeniem, że ogólnie nie szkodzimy środowisku; że nie powinniśmy się zbytnio martwić o GMO, odpady chemiczne, odpady nuklearne, tworzywa sztuczne w oceanach, pestycydy, odpady farmaceutyczne, niszczenie siedlisk i tak dalej. Co więcej, blogi denialistów, a zwłaszcza ich sekcje komentarzy, są często przesycone islamofobicznymi resentymentami (rząd wykorzystuje mistyfikację zmian klimatu, aby odciągnąć nas od prawdziwego zagrożenia: islamu!) oraz innymi skrajnie prawicowymi ostrzeżeniami.
Krótko mówiąc, oto dwa niemerytoryczne powody, by wierzyć w antropogeniczne zmiany klimatu: wiara w instytucje naukowe i niechęć do znalezienia się w kiepskim towarzystwie sceptyków.
Jaki jest więc końcowy rezultat mojej wizyty w świecie sceptyków klimatycznych? Jeśli nadal czekasz na odpowiedź na pytanie: „po której jestem stronie?”, to obawiam się, że musisz poczekać trochę dłużej (do końca tego rozdziału). Jedną z rzeczy, które odkryłem podczas mojej wycieczki, jest to, że każda ze stron myli się w swojej ocenie przeciwnika. Strona sceptyczna, choć z pewnością otoczona półcieniem ignorancji czy pseudonauki, jest jednak przystanią dla wielu rozsądnych, wykształconych naukowców, którzy stają się celem intensywnych ataków za wyrażanie swoich nieortodoksyjnych punktów widzenia. Zwalczanie sceptyków klimatycznych za pomocą narracji walki dobra-przeciwko-złu (poczynając od nadawania im jadowitego przydomka „denialista klimatyczny”) opiera się na fałszywych przesłankach. Chociaż myślę, że czasami pomijają lub minimalizują dane nie wspierające ich pozycji, czołowi dysydenci, tacy jak Judith Curry, John Christy, Roy Spencer, Jim Steele i Stephen McIntyre, nie są ani skorumpowani, głupi ani nieszczerzy, a przynajmniej niektórzy z nich są także pasjonatami ekologii, którzy zwracają wielką uwagę na postępującą degradację przyrody. Co więcej, przynajmniej z perspektywy laika, który wniknął w argumenty obydwu stron, część ich krytyki wydaje się zasadna. Bez względu na to czy główny nurt poglądów jest słuszny, nauka i opinia publiczna skorzystałyby na mniej dogmatycznym i bardziej opartym na szacunku dialogu ze sceptykami.
Drwiący pogląd sceptyków na naukowców z establishmentu jest również błędny. Kiedy rozmawiam z naukowcami ds. klimatu i czytam ich artykuły, jest dla mnie oczywiste, że ogólnie rzecz biorąc, ci ludzie są skrupulatnymi, sumiennymi naukowcami bardzo dbającymi o planetę. Kiedy sceptyczni blogerzy oskarżają ich o bycie częścią spisku zła, przestępczego zaniedbania, korupcji finansowej lub ukrytych „programów politycznych”; kiedy prześcigają się w nazywaniu ich „eko-świrami” i „oszołomami”, podważają wiarygodność wszelkiej uzasadnionej krytyki, którą mogliby głosić.
Co więcej, wielu sceptyków nie będących naukowcami popełnia często intelektualne niechlujstwo w najgorszym wydaniu sugerujące, że to oni mają polityczną agendę. Bezkrytycznie przyjmują wątłe dowody i argumenty, które potwierdzają pożądane przez nich wnioski. Aby podać reprezentatywny przykład: natknąłem się na wiarygodnie wyglądający wykres poziomu temperatury proxy rdzeni lodowych sięgających tysięcy lat wstecz, najwyraźniej od dziesięciu tysięcy lat przed naszą erą do dzisiaj, pokazujących, że temperatura podczas trzech ociepleń: minojskiego, rzymskiego i średniowiecznego była znacznie wyższa niż obecnie. [14] Zostało to zaprezentowane na blogu prawicowym, którego autor podsumował wyniki w ten sposób: „Naukowcy z establishmentu klimatycznego muszą być idiotami lub są skorumpowani, gdy ich własne dane pokazują, że obecna temperatura jest znacznie niższa niż w dawnych okresach historycznych”. Komentarze do tego wpisu były chórkiem klakierów. Jako że wykres wyglądał imponująco, udałem się do jego źródła czyli recenzowanego artykułu R. B. Alleya. [15] Tam zobaczyłem, że wykres utworzony przez blogera był bardzo mylący, ponieważ serie danych, z których czerpał, kończyły się na 1905 roku (co miałoby sens, ponieważ rdzenie lodowe nie są przydatnymi wskaźnikami proxy dla bardzo niedawnych temperatur). Jednak wykres oznaczono tak, aby wyglądał, jakby sięgał do dnia dzisiejszego. Wszystko to pokazało zatem, że historyczne temperatury były znacznie wyższe niż w 1905 r. – zanim zaczęło się nowoczesne ocieplenie powodowane emisjami CO2. [16]
Oczywiście zachowanie kadry nieprzeszkolonych naukowo i motywowanych politycznie zwolenników nie oznacza, że argumenty sceptyków są bezzasadne. Powinno nas to jednak ostrzec, abyśmy postępowali ostrożnie i mieli świadomość efektu potwierdzenia – zarówno u siebie, jak i u innych. Efekt potwierdzenia odnosi się do tendencji do preferowania dowodów zgodnych z istniejącym przekonaniem i interpretowania ich w sposób wspierający to przekonanie. Tak więc prawicowi blogerzy przyjęli ten wykres, nie poddając go żadnej analizie, nawet jeśli już pobieżna kontrola podstawowych danych pokazała jego fałsz.
Im więcej egoistycznego przywiązania ktoś ma do swoich opinii, tym większe prawdopodobieństwo wystąpienia u niego efektu potwierdzenia. Oznaki tego przywiązania do ego obejmują zarozumiałość, zadowolenie z siebie i pogardę dla tych, którzy mają inne zdanie. Z przykrością stwierdzam, że wiele z tych trzech elementów widzę po obu stronach, przez co nie mam zaufania do żadnej z nich. Przejdź do blogów i sekcji komentarzy po jednej i po drugiej stronie i zadaj sobie pytanie, czy ci ludzie są otwarci na możliwość popełnienia błędu.
Drogi czytelniku, możesz teraz myśleć, że jesteś względnie wolny od efektu potwierdzenia, ale zaobserwuj swoje reakcje, gdy czytasz coś krytycznego wobec twojej opinii w sprawie zmian klimatu. Czy nie poddajesz tego dokładniejszej analizie niż coś, co wspiera twoje stanowisko? Kim jest ten gość? Czy to się ukazało w recenzowanym czasopiśmie? Czy autor jest finansowany przez koncerny naftowe? Pozwól, że znajdę coś, co obali jego poglądy… Przy takim sposobie myślenia wystarczy najbardziej powierzchowne zaprzeczenie, zdyskredytowanie autora, bezpodstawne oskarżenie, itp., aby skłonić wyznawcę do odrzucenia krytyki. Z tego samego powodu łatwo dopuszczasz do siebie artykuły potwierdzające twoje stanowisko. Nie zawracasz sobie głowy patrzeniem na nieskorygowane surowe dane, kwestionowaniem dokładności temperatur proxy i tak dalej. Uogólnij tę tendencję, a dostaniesz społeczeństwo coraz bardziej niekomunikatywnych baniek rzeczywistości, walczących ze sobą nawet wtedy, gdy ich ukryte porozumienia pozostają niezbadane, a wspólne interesy niezauważone.
Przypisy:
[2] Cytuję tutaj standardową narrację z okresu II wojny światowej. W rzeczywistości, chociaż mieliśmy oczywistych złych agresorów, nie jest takie pewne, że po drugiej stronie mieliśmy dobrych chłopców. Wojna USA przeciwko mocarstwom Osi była nierozerwalnie związana z amerykańskimi dążeniami do spełnienia ambicji imperialnych; pobicie jeszcze gorszych imperialnych mocy okazało się szczęśliwym efektem ubocznym.
[3] Patrz np. Muller (2004), a dla bardziej polemicznego ujęcia – patrz Krüger (2013). Uproszczone streszczenie podstawowej krytyki statystycznej znajduje się w Moriarty (2010).
[4] Moriarty (2010).
[5] Patrz Watts (2009).
[6] Rozsądna prezentacja tego twierdzenia patrz Steele (2013).
[7] Moriarty (2010).
[8] Foster (2016).
[9] Aby uzyskać częściowe wyjaśnienie tego, jak to się robi, patrz: Hausfather and Menn (2013).
[10] Mothincarnate (2015).
[11] Spencer (2016).
[12] Pisząc tutaj o nauce, nie zamierzam kwestionować samej Metody Naukowej, raczej dociekam, czy instytucje nauki wiernie ją realizują. Inną sprawą jest, czy błędy w stosowaniu metody naukowej odzwierciedlają głębsze problemy epistemologiczne i ontologiczne. Metoda naukowa niesie ze sobą milczące założenia metafizyczne (takie jak obiektywna rzeczywistość niezależna od obserwatora), których nie da się przetestować w ramach tego zestawu założeń. Pozorne zaniedbanie obiektywnego dążenia do prawdy w naukowych instytucjach może być nieodwracalnym odzwierciedleniem ograniczeń jego metafizycznego fundamentu, a nie warunkowym niedociągnięciem, które można w zasadzie wyeliminować poprzez reformy wzajemnej oceny, praktyki akademickie, bardziej rygorystycznie powtarzane eksperymenty i tak dalej.
[13] Znam kilku bardzo inteligentnych ludzi, którzy wierzą, że ziemia jest płaska. Świeża popularność teorii płaskiej ziemi odzwierciedla rosnące wyobcowanie społeczeństwa ze świata nauki. Większość komentatorów przypisuje to albo arogancji i słabym umiejętnościom komunikacyjnym naukowców, niedostępności wysoce specjalistycznego języka naukowego, albo głupocie i ignorancji opinii publicznej. Inną możliwością jest jednak to, że instytucje naukowe same wzbudziły tę nieufność poprzez sojusz z ogółem establishmentu, czy to ekonomiczny, czy ideologiczny. P.S. Myślę, że Ziemia jest okrągła. P.P.S. W tym zakresie, w którym obiektywne “jest” tożsamości jest uzasadnione ontologicznie.
[14] Nie chcę odtwarzać tego wykresu, ponieważ obawiam się, że ktoś użyje go bez podawania kontekstu. Możesz go łatwo znaleźć w Internecie, wyszukując „Dane temperatury rdzenia lodowego GISP2 z ostatnich 10 000 lat”.
[15] Alley (2000).
[16] Ta niechlujność przesłania fakt, że minojskie, rzymskie i średniowieczne ciepłe okresy były prawdopodobnie rzeczywiście cieplejsze niż obecne temperatury.
* Autorytet epistemiczny – wiarygodność merytoryczna w oczach danej grupy. Osoby nim obdarzone są, w uznaniu innych osób, kompetentne do oceny prawdziwości danych twierdzeń w określonym zakresie. Autorytet epistemiczny jest też nazywany „autorytetem wiedzącego” (z grec. episteme znaczy „wiedza”) i przysługuje ludziom, którzy lepiej od nas znają przedmiot, np. nauczyciele, rzeczoznawcy, itp. Przyp. tłum.