Klimat – nowa opowieść
Chapters
Rozdział 8: Regeneracja
Pielęgnacja dzikości
Opisane przeze mnie praktyki regeneracyjne są zakorzenione w sposobach myślenia i wiązania się z ziemią sięgających dziesiątek tysięcy lat przed naszą cywilizacją, a nawet stanowią recesywny gen w tej cywilizacji, zalążek przyszłości.
Tytuł tego rozdziału pochodzi z książki Kat Anderson (Tending the Wild), która opisuje relacje przedkolonialnych tubylców z Kalifornii z ziemią. Anderson obala mit, że łowcy-zbieracze byli zwykłymi mieszkańcami dziewiczej „natury”, demonstrując ich świadomy, trwały wpływ na skład biotopów i gatunków na ich terytorium. Całe krajobrazy, które dla niewprawnego oka białych osadników wydawały się dzikie, nie były takie. Anderson wyjaśnia:
Poprzez mieszanie, przycinanie, bronowanie, siew, pielenie, palenie, kopanie, przerzedzanie i selektywne zbiory, łowcy-zbieracze wpływali na występowanie pożądanych cech poszczególnych roślin, zwiększali populacje użytecznych roślin oraz zmieniali struktury i składy zbiorowisk roślinnych. Regularne palenie wielu rodzajów roślinności w całym stanie stworzyło lepsze środowisko dla zwierzyny łownej, wyeliminowało zarośla, zminimalizowało potencjalne katastrofalne pożary i sprzyjało różnorodności upraw spożywczych. Te praktyki zbiorów i zarządzania w ogólności pozwoliły na zrównoważone zbiory roślin przez stulecia a być może tysiące lat”. [21]
Kiedy biali osadnicy podziwiali zdumiewającą obfitość ryb, dziczyzny i pokarmów z dzikich roślin, z których Indianie, jak się wydawało, leniwie korzystali; kiedy John Muir napisał swój pochwalny hymn na temat doliny Central Valley w Kalifornii z niekończącymi się łąkami dzikich kwiatów, tak naprawdę patrzyli oni na wyrafinowany ogród, pielęgnowany z miłością od pokoleń. Według starszych, z którymi rozmawiała Anderson, „dzicz” nie była pozytywną koncepcją w kulturze tubylczej; to słowo oznaczało ziemię, która nie była zadbana, ziemię, na której ludzie nie wywiązywali się z obowiązku ochrony, ulepszania i rozwoju życia.
Łatwo zauważyć, jak postrzeganie leniwych tubylców mieszkających na „dziewiczym” pustkowiu ułatwiło wtargnięcie na ich terytorium. W końcu po prostu to zamieszkiwali; nie rozwijali tego terenu, nic z nim nie robili. Ziemia się marnowała. Ideologia dzikości jest częścią ideologii podboju.
Tymczasem to, co dla osadników europejskich wyglądało jak nieokiełznana dzicz, było w rzeczywistości produktem tysiącleci umyślnego wpływu człowieka. Nazywanie go puszczą lub „dziewiczym terytorium” dawało białym najeźdźcom prawo do zajmowania go, uprawiania go, „rozwijania” i „ulepszania”.
Ta postawa wciąż wyrządza szkody w miejscach takich jak Brazylia, gdzie plemiona amazońskie próbujące ustanowić prawa do ziemi swoich przodków są zobowiązane do udowodnienia tradycyjnego zajęcia tego terytorium. Trudność polega na tym, że ich ślad na ziemi nie jest tego rodzaju, który rząd może łatwo rozpoznać. Nie zakładali stałych gospodarstw ani mieszkań. Ideologia „dzikości” sprawia, że wzajemność ich relacji z ziemią jest niewidoczna.
Współcześni ekolodzy łatwo ulegają chęci zminimalizowania wpływu człowieka na Ziemię, ponieważ taki wpływ człowieka, jaki widzimy w erze przemysłowej, sprawia, że troskliwy obserwator cofa się z przerażenia. To usprawiedliwia nasze promowanie etyki „nie pozostawiaj śladu”. To usprawiedliwia wyobrażanie sobie takiej przyszłości, w której ludzkość wycofuje się do baniek miast, kolonii kosmicznych lub rzeczywistości wirtualnej, pozostawiając naturę, by odzyskała swoją dawną całość; wiążąc się z nią jako spektaklem lub miejscem rekreacji, odwiedzając ją być może jako duchy o zerowym wpływie, obserwatorzy, ale nie uczestnicy.
Zwrot „pielęgnacja dzikości” sugeruje inną wizję, uwalniając nas od spostrzeżeń, którymi nasiąkło społeczeństwo przemysłowe. Zamiast zerowego wpływu, sugeruje pozytywny wpływ. Zamiast „nie pozostawiaj żadnego śladu”, sugeruje „zostaw piękny ślad” lub „zostaw ślad uzdrawiający”. Sugeruje, abyśmy zapytali: „Jaka jest nasza właściwa rola i funkcja w służbie zdrowia, harmonii i ewolucji całości, której jesteśmy częścią?”
Mamy potężne dary ręki i umysłu, które przybierają formę technologii i kultury. Te prezenty nie są przeznaczone tylko dla nas samych. Mają służyć całości i ewolucji Życia.
To prawda, że jako cywilizacja nie wykorzystaliśmy naszych talentów w ten sposób. Nawet ludy przedindustrialne dokonały znacznego spustoszenia, przyczyniając się do pustynnienia Bliskiego Wschodu i innych obszarów oraz do zniknięcia megafauny Ameryki Północnej i Południowej. Ta ostatnia zbiegła się w czasie z dramatycznymi zmianami w składzie roślinności: wyginięcie mamutów, mastodontów i innej megafauny doprowadziło do zastąpienia lasów przez sawannę w wielu częściach kontynentu, wraz z gwałtownym spadkiem ogólnej różnorodności biologicznej [22] i dostępności składników odżywczych [23]. Być może dzięki tym tragediom wymierania pierwsi przybysze do Ameryki Północnej nauczyli się zwracać szczególną uwagę na zachowanie i powiększanie pozostałości biologicznego bogactwa kontynentu.
To, że ktoś jest tubylcem, nie oznacza, że on lub ona lub ich kultura wiedzą, jak żyć we wzajemnie korzystnej harmonii z ziemią. Jest to coś, czego każda kultura musi się nauczyć. Ponadto każdy poziom spirali rozwoju ludzkości wymaga nowego uczenia się.
Wymieranie megafauny oraz innych zwierząt i roślin regularnie następowało po osiedlaniu się ludzi na nowych ziemiach. Doświadczyły ich Australia, Ameryka, Nowa Zelandia, Madagaskar i Polinezja, co sugeruje rodzaj nieuchronności antropogenicznego zabójstwa, które tylko przyspieszyło wraz z naszą coraz większą zdolnością do jego popełniania.
Jednak ludzie we wszystkich tych miejscach w końcu osiągnęli równowagę ze swoimi ziemiami. W większości miejsc, jak pokazuje późniejsze bogactwo biologiczne obu Ameryk, była to obfita i różnorodna biologicznie równowaga. To sugeruje inną możliwość poza Człowiekiem Niszczycielem – że możemy uczyć się na własnych błędach, że możemy osiągnąć dojrzałość i obrócić nasze dary ku służbie innemu celowi.
Jeśli tak jest, to musimy się wiele nauczyć od rdzennej ludności, która w sposób zrównoważony pielęgnowała i wzbogacała ziemie i wody nazywane przez nią domem. Czasami może to pociągać za sobą naukę ich konkretnych metod, ale bardziej prawdopodobne jest przyjęcie mentalności, która dała początek tym metodom, ponieważ środowisko sprzed dziesięciu tysięcy, a nawet pięciuset lat prawdopodobnie zostało utracone na zawsze. Ta mentalność jest produktem światopoglądu, który nazywam Opowieścią o Współistnieniu; historią, która łączy różnorodne mitologie rdzennych mieszkańców. W praktyce oznacza to budowanie intymnych, pełnych szacunku relacji z naturą w jej konkretnym, lokalnym wcieleniu. Dzięki rozszerzonej ścisłej obserwacji i interakcji z naturą możemy zacząć słyszeć odpowiedzi na pytania typu: „Czego potrzebuje rzeka?”, „Czego chce góra?”, „O czym marzy ta kraina?”
Odpowiedzi na te pytania mogą wymagać długiej, intymnej obserwacji – naukowej i osobistej. Nie ma pewnej formuły określającej, który teren należy wypasać za pomocą zwartych stad, a który grunt należy całkowicie zabezpieczyć przed wypasem. Nie ma pewnej formuły określającej, które egzotyczne gatunki powinny być kontrolowane jako „inwazyjne”, a które należy przyjąć z zadowoleniem za ich wkład w nową równowagę.
To ostatnie pytanie znajduje odzwierciedlenie w debacie między ekologami zajmującymi się odtwarzaniem, którzy starają się odwrócić szkody ekologiczne i przywracają rodzime gatunki, a „nowymi ekologami”, którzy kwestionują założenia koncepcji przywracania do wcześniejszego stanu. Pisarka naukowa Janet Marinelli tak opisuje ten podział:
W czasach, gdy przywracanie lasów i innych ekosystemów jest coraz bardziej niezbędne, dominujący paradygmat nauki o odtwarzaniu (restoration) zachwiał się w swym rdzeniu. Ekolodzy odrodzenia, dla których powrót ziem do stanu przed przybyciem Europejczyków na kontynent jest nadal podstawowym, choć rzadko określanym celem, kłócą się z tak zwanymi nowymi ekologami, którzy kwestionują prymat rodzimych gatunków w myśleniu o ochronie przyrody i bronią „nowych ekosystemów” złożonych z rodzimych i egzotycznych gatunków, które w coraz większym stopniu dominują na planecie. [24]
Ten fragment wskazuje na powstającą syntezę między dwiema skrajnościami. Interwencja człowieka jest oczywiście konieczna do przywrócenia ekosystemów – niekoniecznie do ich poprzedniego stanu, ale do stanu zdrowia. Jednak ich poprzedni stan również nie jest bez znaczenia. Wiedza historyczna jest przydatna w zrozumieniu potrzeb ziemi, skąd się wzięły i jak je zaspokoić. Żadna ogólna formuła nie może nam powiedzieć na przykład, kiedy gatunek inwazyjny musi być kontrolowany, a kiedy w rzeczywistości jest on czynnikiem powodującym powrót uszkodzonego ekosystemu do równowagi. [25]
Ani „zaufanie do natury”, ani „przywracanie ekosystemów” nie oferuje wiarygodnego przepisu na działanie. Pytanie nie brzmi, czy wziąć w tym udział, ale jak. Bez przepisu pozostaje nam intymna obserwacja miejsca i szczere zapytanie oparte na zrozumieniu nieliniowej, żywej natury każdej ekologicznej istoty. W ten sposób zdobywamy mądrość, aby wiedzieć, jak uczestniczyć w regeneracji zdrowia miejsc i planety, którą zamieszkujemy.
Wszystkie regeneracyjne metody, które opisałem w tym rozdziale, współdzielą ideę założycielską. Ziemia żyje. To, co żyje, możemy kochać. Temu, co kochamy, chcemy służyć. Kiedy to, co kochamy, jest chore, chcemy złagodzić jego cierpienie i służyć jego uzdrowieniu. Im głębiej to czujemy, tym lepiej możemy dołączyć do jego uzdrowienia.
Przypisy:
[21] Anderson (2006).
[22] Barnosky i in. (2016).
[23] Doughty i in. (2013).
[24] Marinelli (2017).
[25] Krytyczną dyskusję na temat złożoności zarządzania gatunkami inwazyjnymi można znaleźć w książce Tao Oriona „Beyond the War on Invasive Species” (Poza wojną z gatunkami inwazyjnymi). Często próby kontrolowania gatunków inwazyjnych wyrządzają więcej szkody niż pożytku.