Klimat – nowa opowieść
Chapters
Rozdział 11 – Sercowa sprawa
Ożywianie rzeczywistości
Im ściślej uczestniczymy w sprawach ziemi, nieba, gleby, skał itd., tym łatwiej jest nam dostrzec Boga we wszystkim. Nie jest to postrzeganie wyłączne dla kultur animistycznych. Poeta David Whyte opowiada o wizycie na odległej wyspie szkockiego rybaka, który żył w tradycyjny sposób. Odmawiał on modlitwę w każdym znaczącym momencie dnia: modlitwę o wstanie z łóżka, modlitwę o zaciągnięcie zasłony, modlitwę o łamanie chleba, modlitwę o wejście do jego łodzi, o zarzucenie sieci. Jego świat był pełen bytu. Coś zawsze obserwuje, zawsze nasłuchuje. Nigdy nie był sam, bo cały jego świat żył.
Ożywienie naszego świata ma kluczowe znaczenie dla ekologicznego uzdrowienia. Jeśli żyjemy w przekonaniu, że świat jest martwy, nieuchronnie zabijamy to, co jeszcze żyje.
Jak przebiega ożywianie? Możesz wyznawać wysoko rozwinięte filozofie niedualnej duchowości, animizmu, panteizmu lub panenteizmu, ale w momencie próby zadziałać automatycznie, kierując się starą historią. Wszystkie nasze uwarunkowania kulturowe przeciwstawiają się głębokiemu zaufaniu, które wypływa ze świadomości, że Bóg widzi wszystko, ze świadomości, że wszystkie istoty żyją i słuchają, ze świadomości, że każde działanie ma kosmiczne znaczenie. Psychiczne objęcie nowej opowieści jest pierwszym krokiem, ale samo to nie wystarczy, aby cofnąć całe generacje kulturowego programowania.
Śmiało, idź i spróbuj porozmawiać z drzewem lub stawem. Jeśli jesteś podobny do mnie, głos w twojej głowie będzie cię katować: „To naprawdę nie jest słuchanie. Nie może cię zrozumieć. Jesteś głupi.” A nawet jeśli wydaje się, że drzewo mówi do ciebie, może to tylko twoja wyobraźnia? Zwykle ludzie potrzebują pomocy, aby zagłębić się w Opowieść o Współistnieniu, aby konsekwentnie w niej działać.
Pomoc przychodzi w postaci bezpośredniego doświadczenia. Nie możemy zmusić innych istot tego świata do ujawnienia się w ich istnieniu, ale możemy je o to poprosić. Sposobem, by o to prosić, jest zwrócenie uwagi na swoją tęsknotę: tęsknotę za dołączeniem do żywego wszechświata, za towarzystwem.
Podam przykład takiej pomocy, jaką otrzymałem kilka lat temu, kiedy odwiedziłem Tajwan w drodze na rekolekcje do Indonezji. Mieszkałem na Tajwanie i myślę, że pozostał tam kawałek mojego serca. Mój stary przyjaciel Philip odebrał mnie z lotniska o 5 rano i pojechaliśmy prosto w góry, prawie godzinę wąskimi, krętymi drogami do miejsca, w którym, jak słyszał, znajdował się święty gaj. Zaparkowaliśmy w pobliżu początku trasy i weszliśmy na stromy, wąski szlak, który w niektórych miejscach wymagał użycia lin. Ale po kilku godzinach wędrówki nadal nie znaleźliśmy zagajnika i wkrótce musieliśmy zawrócić, ponieważ byliśmy zmęczeni, a o 3 po południu miałem wykład w Tajpej. Kiedy doszliśmy do paskudnego, błotnistego podejścia, rozważaliśmy zawrócenie.
„Pójdźmy trochę dalej” – zaproponowałem – „w stronę tego wzgórza. Może będziemy mogli zobaczyć to miejsce stamtąd ”. Minęliśmy błotnisty fragment, za którym było kolejne wzniesienie, ale potem zobaczyliśmy mały znak z napisem: „Chodź! Do świętego gaju jest tylko 5 minut! ”
To było tak, jakby znak został postawiony specjalnie dla nas.
Wkrótce dotarliśmy do zagajnika. Drzewa były niesamowite. Liczące dwa tysiące lat potężne pnie o średnicy piętnastu stóp lub więcej, ze starymi gałęziami grubszymi ode mnie, porośnięte paprociami i innymi roślinami, a każde z nich stanowiło własny ekosystem. Nie można było na nie spojrzeć bez niemal przytłaczającego uczucia przebywania w obecności boskiej istoty. Byliśmy pod wrażeniem. Żaden z nas nie odezwał się przez dłuższy czas.
Pomyślałem o tym, jak kiedyś cały las składał się z takich drzew. Wszystkie zostały ścięte, z wyjątkiem tych siedmiu lub ośmiu dziadków, rozsianych po lesie może na powierzchni jednego akra. Zastanawiałem się, czy drzewa są wściekłe, że ludzie wycięli wszystkich ich towarzyszy. „Myślisz, że drzewa są na nas wściekłe?” Zapytałem Philipa.
Wiedział dokładnie, o co mi chodzi i poważnie potraktował to pytanie. Po chwili powiedział: „Nie. Są szczęśliwe, że tu jesteśmy”. Jego słowa dźwięczały prawdą.
Później zrozumiałem, dlaczego drzewa były szczęśliwe. Były szczęśliwe, że zadałem to pytanie i że Philip potraktował je poważnie. Ponieważ to pytanie pochodziło z miejsca, w którym faktycznie postrzegano drzewa jako prawdziwe istoty, które mogą być wściekłe lub smutne, zamiast patrzeć na nie tak, jak postrzegały je firmy drzewne, jako zwykły materiał przynoszący zysk, lub jak postrzegała je większość turystów, jako widoki do fotografowania. Drogi czytelniku, czy kiedykolwiek doświadczyłeś, że w końcu zostałeś zauważony takim, jakim jesteś? Szczególnie kobiety i czarnoskórzy wiedzą, co to znaczy być postrzeganym jako niepełna istota, ale nawet moi koledzy, biali, heteroseksualni mężczyźni wiedzą, co to znaczy być marką, celem sprzedaży. Myślę więc, że drzewa były szczęśliwe, że my, ludzie, dołączyliśmy do nich ponownie we wspólnocie wszystkich istot.
Kiedy schodziliśmy szlakiem z powrotem do samochodu, wydarzyło się coś dziwnego – subtelna zmiana w rzeczywistości, jakbyśmy weszli do świata snów, w którym wszystko nabrało symbolicznego rezonansu. Odwiedziła nas grupa małp, kołysząc się bezpośrednio nad naszymi głowami. Kiedy dotarliśmy na parking, Philip powiedział: „Trochę się martwię o klucze. Wydaje się, że nie mam ich w kieszeni ”.
Szukaliśmy wszędzie: w jego plecaku i na ziemi. W końcu zajrzałem do samochodu i oto były, leżały drwiąco na przednim siedzeniu. Samochód był zamknięty, a szyby podniesione. To było jak sen: „Klucz do pojazdu jest zamknięty w samym pojeździe”. Przypuszczam, że była w tym jakaś duchowa nauka.
Mój przyjaciel odczuwał coraz większy niepokój, a im bardziej on się denerwował, tym bardziej ja stawałem się zrelaksowany, zastanawiając się, jaką przygodę przygotował dla nas wszechświat (lub drzewa). Byłem pewien, że jakoś zdążymy, nie martwiąc się wcale, czy nam się to uda. Wszystko wydawało mi się idealne.
To było odległe miejsce – najbliższa wioska oddalona o dwadzieścia minut jazdy samochodem. Philip wyjął komórkę, żeby zadzwonić po pomoc. Oczywiście bateria była rozładowana. W pobliżu stał mały domek i zapytaliśmy gościa, czy ma jakieś narzędzia, żeby się włamać do samochodu. Nie. A może gdzieś jest garaż lub ślusarz? Pozwolił nam skorzystać ze swojego telefonu, ale nie miał żadnego przydatnego numeru poza najbliższym komisariatem policji. Zadzwoniłem do nich i powiedzieli, że kogoś wyślą.
Godzinę później przyjechał radiowóz. Z początku policjanci zachowywali się rzeczowo i szorstko, ale tylko dlatego, że czuli się zażenowani brakiem pomysłu, jak dostać się do samochodu. Zadzwonili do warsztatu, ale kiedy powiedziano im cenę, oburzyli się w naszym imieniu i powiedzieli, żeby nikogo nie wysyłano. Więc oto byliśmy, czterej kolesie bez pojęcia, szurając nogami. W końcu jeden z nich powiedział: „Będziesz musiał wybić okno w samochodzie”.
To było jak sen, pamiętasz? Tak więc ile uderzeń kamieniem zajęło mi pokonanie zahamowań i wybicie szyby? Trzy ciosy. I wyleciał mały odłamek szkła i upuścił jedną kroplę krwi z mojego palca.
Starając się nie spóźnić, jechaliśmy naprawdę szybko, ale nagle zawołało nas stoisko z owocami, na którym sprzedawano rodzime odmiany jabłek i mandarynek, małe tajwańskie o średnicy mniejszej niż dwa cale, organiczne i niesamowicie aromatyczne, jakby każde z nich zawierało w sobie cały smak dużego owocu. Wszystko było idealne. Podzieliłem się moim sentymentem z Philipem, który w obliczu perspektywy zwrotu samochodu przyjacielowi, od którego go pożyczył, był trochę mniej entuzjastyczny co do naszego dnia, chociaż tak samo jak ja wzruszony magią drzew. Sarkastycznie zapytał mnie: „Czy jest coś jeszcze, co mogę zrobić, aby ten dzień był dla ciebie jeszcze bardziej satysfakcjonujący?”
„Cóż”, powiedziałem pół żartem, znasz może „ziemne gujawy”? (Są to małe gujawy, które rosną na Tajwanie i prawie nigdy nie są sprzedawane komercyjnie). „Zjadłbym kilka”.
„Nie wiem, czy mogę Ci w tym pomóc”.
Przybyliśmy na miejsce dokładnie na czas i wygłosiłem przemówienie poplamiony błotem. Tuż przed rozpoczęciem podszedł do mnie stary przyjaciel, którego nie widziałem od dwudziestu lat i dał mi torbę. – Pomyślałem, że ci posmakuje – powiedział. Były w niej gotowane orzeszki ziemne, lingjiao i, jak się domyślacie, gujawa ziemna.
To było tak, jakby wyspa Tajwan mówiła: „Nie wierzysz mi, że cię kocham? Cóż, dla pewności masz tu kilka ziemnych gujaw”.
Oczywiście to mógł być przypadek, ale wyglądało na to, że drzewa dały mi ten prezent za pośrednictwem mojego przyjaciela. „Do diaska” – zażartowałem do siebie – „gdybym wiedział, że spełni się każde moje życzenie, może poprosiłbym o coś więcej niż gujawy”.
Opowiadam wam tę historię, aby zasugerować, że kiedy wchodzimy do takiej opowieści o świecie, w której wszystkie istoty są czujące, świat ożywa wraz z nimi. Zaczynamy doświadczać synchroniczności, która potwierdza, że wszechświat jest inteligentny. A może po prostu to my lepiej ich zauważamy? Oddzielający umysł chce dowodu poprzedzającego wiarę, ale uważam, że często zdarza się odwrotnie. W ten sposób stajemy przed wyborem. W którym świecie będziemy żyć? To przypomina wybór postawiony w rozdziale 7: betonowa planeta czy planeta obfitująca w życie? Piękny świat czy brzydki świat? Żywy świat czy martwy świat?
Jeśli chcemy żywego świata, musimy działać z miejsca, w którym świat żyje.