Klimat – nowa opowieść
Chapters
Rozdział 11 – Sercowa sprawa
Moce Ziemi
Problem z mechanistycznym poglądem na naturę jako rzecz polega nie tylko na tym, że osłabia nasze współczucie i ułatwia grabież. Utrudnia również naszą zdolność do pełnienia roli agentów pozytywnej transformacji. Jednym z powodów jest to, że z mechanistycznego punktu widzenia nie możemy w pełni zrozumieć potrzeb lądu, oceanu, gleby, wody czy lasu, tak jak nie mógłbym w pełni zaspokoić potrzeb mojego syna, gdybym widział go jako robota biomechanicznego wymagającego jedynie precyzyjnego wprowadzania różnych substancji do ciała.
Innym powodem jest to, że taki pogląd pozostawia nas bez sojuszników. Jeśli światu poza nami brakuje celu, inteligencji i sprawczości, to zmiana zależy wyłącznie od nas samych; od tego, ile siły możemy wywrzeć na materię.
Bez sojuszników w procesie uzdrawiania środowiska sytuacja jest ponura. Jak pytałem wcześniej, czy możemy pokonać kompleks militarno-przemysłowo-finansowo-rolniczo-farmaceutyczny-NGOsowo-edukacyjno-polityczny w jego własnej grze – grze jednej siły przeciwko drugiej? Jeśli nie mamy sojuszników, jeśli ludzie są jedynymi właścicielami intencji w przypadkowym świecie, to jesteśmy zgubieni.
Co stanie się możliwe, gdy zauważymy, że mamy towarzyszy o niewyobrażalnie większej mocy niż my sami, z którymi możemy się sprzymierzyć? Co stanie się możliwe, gdy znajdziemy sposób komunikacji z większą od naszej inteligencją porządkującą świat?
Starsze kultury powszechnie wierzyły, że góry, rzeki, gatunki zwierząt, przodkowie oraz inne widzialne i niewidoczne istoty uczestniczą w sprawach ludzkich i mogą zmieniać bieg historii. Czy możemy również uzyskać dostęp do tych istot jako sojuszników?
Uwaga: to nie jest sojusz, do którego jesteśmy przyzwyczajeni w myśleniu wojennym. Nie werbujemy jeszcze większej siły w walce siły z siłą. W rzeczywistości ci sojusznicy porzucają nas, gdy żyjemy w mentalności traktowania natury jako rzeczy. Ta mentalność przenosi nas do wszechświata, w którym nie ma sojuszników. Stają się dla nas niewidoczni przez pryzmat instrumentalnego utylitaryzmu, przez pryzmat „zasobów”, minerałów, towarów i zysków. Ktoś mógłby zapytać: „Jeśli siły natury są tak wielkie, to dlaczego nie położyły kresu zniszczeniu?” Jeśli, jak mówią rdzenni mieszkańcy, istnieje moc na lądzie, w górach, w lesie, w wodach, która jest większa niż siła ludzka, dlaczego wszyscy oni giną z rąk ludzkich? Dzieje się tak, ponieważ ich siła nie jest siłą przeciw sile.
Stephen Jenkinson ujął to przejmująco w swojej wspaniałej książce “Przychodzi z wiekiem” (Come of Age):
Dzikość nie gra według zasad, jakie znamy. Ale w dziczy rządzi rodzaj bezwzględnej etykiety; ona nie chroni się, podważając swoją dziką duszę. Kto z nas nie był na jakimś kempingu lub innej wyprawie i nie widział nieubłaganego pełzania cywilizacji, wtargnięcia jaskrawego neonu w to, co kiedyś było ciemną nocą? Ile razy słyszałeś, jak starsi ludzie wspominają nie tak dawno minione czasy, kiedy każda część ich życia była marchewkowym polem pełnym jelenich tropów? Ilu z was wyraziło życzenie, aby dzikość powstała i zmiotła Wielką Farmę, Wielką Agrę, Wojskowy Kompleks Przemysłowy lub lokalne ekwiwalenty złych facetów, na wzór Armageddonu, choćby na tyle, aby przywrócić granicę i dać nam trochę nadziei, a potem wybaczyć całej reszcie i pozwolić na świadomą ekoturystykę w celu pokrycia kosztów utrzymania? Dzikość wydaje się okropnie bezbronna w naszych czasach. Ten sposób odpowiedzi na zniewagi i drapieżne praktyki, które jej fundujemy, oznaczałby praktykowanie naszego rodzaju „spustoszenia przez odpłatę”, sprawiedliwości odwetowej – samego zniszczenia innych niż ludzkie sposobów bycia dzikim. Można więc powiedzieć, że ta bezbronność podtrzymuje dziką duszę. To łamie serce. A jeśli dzicz wyginie z naszych rąk w nadchodzących dziesięcioleciach, gatunek po gatunku, miejsce po miejscu, uczyni to po swojemu, nie w bezduszności, nie w wyniku kary, ale w milczeniu. [6]
Nie oznacza to jednak, że nie możemy wejść w związek z tymi ponadludzkimi mocami. Nie możemy narzucać im naszych warunków ani wypaczać ich do naszych celów, ale możemy sprzymierzyć się z maleńkim skrawkiem ich jakości, z którymi wchodzimy w interakcje.
Australijski aktywista Daniel Schneider opowiedział mi historię o proteście przeciwko projektowi szczelinowania w Nowej Południowej Walii. Tysiące ludzi, w tym wielu autochtonów, zajęły to miejsce, założyły obóz na trzy miesiące, zablokowały drogi, przykuły się łańcuchami do samochodów i usiadły na słupach, aby zablokować wjazd ciężkiego sprzętu. „Zasadniczo przygotowywaliśmy się do bitwy” – powiedział Dan. Dowiedzieli się, że ośmiuset policjantów przygotowuje się do ich pacyfikacji wraz z prowokatorami, aby stworzyć pretekst do masowych aresztowań. Protestujący przygotowywali się do ostatecznej rozgrywki – oczywiście nie po to, by walczyć z policją, ale by walczyć o uwagę publiczną i ekspozycję mediów. Mieli drony i kamery w telefonach komórkowych, wysyłające obraz na żywo do globalnych aktywistów. Byli gotowi wygrać wojnę o opinię publiczną i zdemaskować nikczemność policji i rządu.
W miarę jak napięcie sięgało szczytu, Dan przedstawił swój pomysł grupie autochtonów w gronie obrońców. Wszyscy mieli przeczucie, że przystępują do przegranej bitwy, więc dlaczego nie mieliby spróbować czegoś innego? Skoro wiedzieli, że nadlatują helikoptery z reporterami, dlaczego by nie zrobić gigantycznych instalacji artystycznych, aby można je było sfilmować z powietrza, zamiast zwykłego scenariusza, w którym policja aresztuje hipisów-aktywistów? Aborygeni pokochali ten pomysł, przedstawili swoje wymarzone historie i wkrótce naszkicowali projekty dwustumetrowych gigantycznych tęczowych węży i innych postaci, które można było narysować na ziemi za pomocą świętej ochry. Planowali także uroczyście powitać policję, używając gigantycznych ognisk wytwarzających święty dym eukaliptusowy i pięciuset mężczyzn pomalowanych w ceremonialne kolory grających na klaszczących kijach (clapstick) i didgeridoos.
Następnego ranka Dan odebrał telefon. Rząd anulował licencję na szczelinowanie.
Później przyszła do niego tubylcza starsza kobieta. „Dzięki Bogu, porzuciliśmy konflikt. Dlatego odnieśliśmy sukces. Widziałam to już wcześniej – powiedziała. Zwykle jest to ta sama historia. Wkracza policja, wszyscy kolorowi i wielu białych zostaje aresztowanych, a niszczący projekt trwa. Ale tym razem, ponieważ odpuściliśmy konflikt i weszliśmy w sztukę i ceremonie, przodkowie tej krainy mogli przybyć, by skorzystać ze swojej władzy”.
Słyszałem inną wersję tej historii od mojej drogiej przyjaciółki Heleny Norberg-Hodge, która mieszkała godzinę drogi od tego miejsca. Według niej zwycięstwo nadeszło dzięki „dziewiarskim damom” – starszym kobietom, białym i tubylczym, które cicho robiąc na drutach, zachowywały spokój w obozowisku, powstrzymywały walki i pijaństwo wybuchające wśród mężczyzn i otworzyły tylne kanały komunikacji z policją. Pracując za kulisami, zapobiegły eskalacji konfrontacji; ponadto, uczłowieczając protestujących, zablokowały narrację o „ekologicznych ekstremistach”, która ułatwiłaby policyjną inwazję.
Postrzegam te dwie wersje historii jako komplementarne, a nie sprzeczne. W jaki sposób „przodkowie ziemi” przekazują swoją moc, jeśli nie przez cichą wiarę “dziewiarskich dam”? Jaka siła podtrzymuje te kobiety? Co nastraja ich do pokojowego podejścia zamiast myślenia wojennego my-kontra-oni?
W narracji siły przeciwko sile głębsze bazowe założenie jest takie, że jeśli coś ma się wydarzyć celowo, musimy pomóc się temu urzeczywistnić. Nie ma tu miejsca na działania innych istot, które zapewnią synchroniczność. To założenie zamyka nas w świecie, w którym przodkowie i moce tego lądu nie mają miejsca na działanie. To założenie nie pozwala też kobietom dzierżyć swojej kobiecej mocy utrzymywania pokoju, tak aby przodkowie i ziemia mogli wykonać swoją pracę. W rzeczywistości ta narracja mówi im – kobietom, przodkom i ziemskim mocom – „Nie potrzebujemy was. Nie uznajemy was”.
Ta mentalność jest podobna do geomechanicznego spojrzenia na zmiany klimatu, które również pomija zdolność systemów żywych do podtrzymywania warunków do życia. Mogą to robić – jeśli tylko im na to pozwolimy. Ale my im nie pozwalamy; zamiast tego aktywnie degradujemy i niszczymy tę zdolność. Zabijamy lasy, jeziora, góry i bagna po części dlatego, że postrzegamy je już jako martwe, używając tej samej narracji, która wyklucza zdolność mocy ziemi do działania w sposób bardziej tajemniczy niż regulowanie obiegu węgla, cyklu wodnego i albedo powierzchni.
Z tego samego powodu musimy pozwolić wszystkim tym istotom pomóc nam „podtrzymywać warunki do życia” także w sferze technologii i polityki. Kiedy angażujemy się w taktyki konfrontacyjne lub walczymy z niszczycielami w sądzie, musimy pamiętać, że nie wszystko zależy od nas. Musimy pamiętać, że celowa zmiana jest możliwa poza tym, czym sami kierujemy. Musimy pamiętać, że to nie jest walka, którą możemy wygrać wyłącznie za pomocą walki.
Czy zauważyłaś/-eś kiedyś w życiu, że najbardziej uderzające synchroniczności zdarzają się w czasach niepewności? Kiedy ktoś znienacka przenosi się do nowego miasta, podróżuje bez planu podróży lub robi coś inaczej niż zwykle, nie mając pojęcia, co się wydarzy, to często zdarza się właśnie to niesamowite (czasami zmieniające życie) spotkanie lub łut szczęścia lub „przypadkowe” zetknięcie. Które rzadko się zdarzają, gdy wszystko jest zaplanowane, przewidywalne i kontrolowane. Wówczas jakby duch (spirit) nie miał w tym miejsca dla siebie.
Wkraczanie do królestwa synchroniczności, pomocy ze strony przodków i sojuszu z potęgą ziemi to nie to samo, co bezczynne siedzenie i marzenie, żeby to się samo wydarzyło. Nie wystarczy „wysyłać pozytywną energię”. Wymagana jest jakaś ofiara, coś, co wiąże się z ryzykiem lub stratą. Może to być poświęcenie czasu, energii i pieniędzy. Może to być poświęcenie pewności lub kontroli; akt, który wydaje się być krokiem w nieznane. Może to być demonstracja prawdziwego zaangażowania. Może to być poświęcenie „wygranej” – satysfakcji z zobaczenia, jak przeciwnik przyznaje, że się mylił. Może to oznaczać rezygnację z sytuacji, aby zostać liderem lub przypisać sobie sukces. To może być ofiara wyrzeczenia się spolaryzowanego, odczłowieczającego spojrzenia na drugą stronę; pławienia się w swojej dobroci. To może być ofiara własnego wizerunku; na przykład bycia osobą z wszystkimi odpowiedziami.
Innym sposobem zrozumienia konieczności poświęcenia jest zrozumienie, że to, kim jestem teraz, nie jest w pełni zestrojone z piękniejszym światem, który chcę pomóc stworzyć. Aby być jego skutecznym sługą i aby zamieszkać w rzeczywistości, w której jest to możliwe, muszę przejść transformację. Coś utracę i coś zyskam. Muszę zrezygnować z czegoś, aby dostosować się do przyszłości, która mnie wzywa.
Poświęcenie, o którym mówię, zwykle nie jest zamierzone, ale jest wynikiem ponownego dostosowania siebie do innego celu życiowego lub twórczego. Celowe jest poświęcenie energii życiowej na służbę modlitwy, podjęcie działań w świecie 3D. Konwencjonalne działania, zwłaszcza te wymagające ciężkiej pracy, znacznych pieniędzy lub ryzyka uwięzienia, stanowią rytuał zaangażowania, który komunikuje nieświadomym i wszystkim, którzy patrzą: „Podchodzę do tego poważnie”.
To, co słyszy nasze modlitwy, ma dość modlitw, które nie są poważne. Często w naszej kulturze pragniemy, aby coś się zdarzyło, ale działamy w bezpośredniej sprzeczności z tym życzeniem. Więc Słuchacz zastanawia się: „Czy naprawdę masz to na myśli? Pozwól, że się upewnię ”. Następnie Słuchacz tworzy sytuację – wyzwanie lub niepowodzenie – która daje życzącemu szansę wyjaśnienia, czy naprawdę ma to na myśli.
Ekolog Mark Dubois opowiedział mi historię o kampanii, którą on i inni ekolodzy prowadzili w latach siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych XX w., aby powstrzymać budowę tamy New Melones na dziewiczym odcinku rzeki Stanislau. Ich grupa aktywistów próbowała wszystkiego, od wyzwań prawnych, petycji, lobbingu na rzecz ustawodawstwa, po bezpośrednie działania fizyczne (Mark przykuty łańcuchem do głazu, aby uniemożliwić władzom napełnienie zbiornika), wszystko bez skutku. Włożyli tyle serca i duszy w tę kampanię, że kiedy w końcu przegrali, ich ból i żal były tak wielkie, że wielu nie mogło znieść odwiedzania zalanego kanionu. To była totalna porażka. Jednak projekt New Melones był punktem zwrotnym. Była to ostatnia tama tej wielkości zbudowana w Stanach Zjednoczonych; od tego czasu każdy nowy projekt zapory spotykał się z silnym sprzeciwem, a więcej zapór zostało usuniętych niż zbudowanych.
Z pewnością można przytoczyć przyziemne wyjaśnienia zakończenia ery budowy tam. Że niewiele odpowiednich miejsc pozostało w Ameryce Północnej; że widoczność i koszt walki z New Melones sprawiły, że władze straciły apetyt na dalsze projekty; że opór spowodował wzrost świadomości społecznej na temat szkód spowodowanych przez tamy. To wszystko prawda, ale na innym poziomie nieudaną kampanię możemy rozumieć jako rodzaj modlitwy. Kiedy oddajemy wszystko, co mamy, na służbę wizji, świat zwraca uwagę, a rzeczywistość się zmienia. Nasze niepowodzenia są naszymi modlitwami. Nie oznacza to, że angażujemy się w niemożliwą sprawę, mając nadzieję, że wykonanie rytuałów protestu w magiczny sposób przyniesie niemożliwy skutek, jakiego pragniemy. Oznacza to, że robimy wszystko, co w naszej mocy, w oparciu o posiadaną wiedzę, ufając, że nasze szczere zaangażowanie wpłynie na świat. Żadne szczere działanie nigdy nie jest daremne.
Nie możemy być pewni, że nasze modlitwy zostaną wysłuchane w oczekiwanej przez nas formie. Możemy być jednak pewni, że nasze modlitwy są przynajmniej wysłuchane. Nie jesteśmy tu sami. Coś patrzy. Coś nasłuchuje.
Mogę sobie wyobrazić moich przyjaciół, ewangelicznych chrześcijan mówiących: „Tak, to „coś” o czym mówisz to Bóg”. Zgadzam się z nimi, poza tym, że wyobrażają sobie Boga jako niematerialną istotę, ducha, który kieruje materią, ale jest od niej oddzielony. Uważając samą materię za niewrażliwą, zgadzają się z naukowym redukcjonizmem. Powiedziałbym, że „czymś”, co słucha, jest wszystko: ziemia, niebo, woda, powietrze, skały, drzewa, zwierzęta, rośliny… razem z istotami, których nie widzimy i które nie mają nazwy (przynajmniej po angielsku). Materia jest czująca, obserwująca, słuchająca; Można powiedzieć, że Bóg jest we wszystkim i nic nie jest nie-Bogiem.
Przypisy:
[6] Jenkinson (2018). Z wersji roboczej przesłanej mi przez autora.