Klimat – nowa opowieść
Chapters
Rozdział 6: Pakt z diabłem
Handlowanie naturą
Wyobraź sobie przez chwilę, że mam władzę nad twoim życiem i śmiercią. Czy powinienem zachować cię przy życiu, ponieważ mam większy pożytek z ciebie żywego niż martwego? Pewnie ucieszysz się, jeśli to zrobię, ale nie masz pewności, że nie zmienię zaraz zdania. Co bowiem się stanie, kiedy zmienią się warunki ekonomiczne? Co się stanie, kiedy nie będziesz już dłużej stanowić dla mnie żadnej wartości?
To nie jest tylko i wyłącznie czcze gadanie. W skali globu życiodajne zasoby są zazwyczaj kierowane do tych, którzy są „wartościowi” dla światowej gospodarki. Ci, których wkład nie przekłada się na towary czy usługi, mają problem z przetrwaniem. W tradycyjnym ujęciu ekonomicznym wartość takich osób – żywych czy martwych – jest dokładnie taka sama. Takich osób jest niestety coraz więcej. Tylko jeśli spojrzymy na nie przez pryzmat niematerialny, ich wartość będzie równa wartości innej osoby. [6]
Wyjątkowość i świętość każdej istoty znika, gdy jest zredukowana jedynie do zbioru liczb.
Skrajny przypadek handlu ludźmi unaocznia wynikające z niego poniżenie, które – w nieco tylko zmodyfikowanej formie – dotyka nas wszystkich, gdy wchodzimy w rolę pracownika lub konsumenta. Kiedy jesteśmy oceniani jedynie poprzez wartość pieniądza, nasz dobrobyt przestaje mieć znaczenie; chyba że wpływa on na tę wartość. Logika ta jest widoczna przy okazji tematu opieki zdrowotnej pracowników. Firmy mówią o oszczędności kosztów wynikającej z lepszego zdrowia pracowników. W porządku. Ale co się stanie, gdy koszty przewyższą zalety lepszego stanu zdrowia? Ta sama logika mówi nam: poświęć zdrowie. Tak właśnie często się dzieje, gdy firma odkrywa jakiś czynnik zagrażający zdrowiu, którego wyeliminowanie byłoby zbyt kosztowne. „Co tam, ominiemy tę jedną rzecz”.
Czy potrafimy pojąć, że oto właśnie nadchodzi rewolucja – kochać wszystkie istoty dlatego, że istnieją, a nie dlatego, że można je wykorzystać? Kiedy się na to otworzymy, zmieni się nie tylko nasza relacja z naturą. Oznacza to także transformację całej gospodarki, która opiera się właśnie na wykorzystaniu ludzi dla zysku, na ich użyciu. Prawdopodobnie nie lubisz być traktowany w ten sposób – jako narzędzie do osiągnięcia cudzego interesu, jako konsument, podwładny, którego wartość kończy się, kiedy skończą ci się pieniądze lub kiedy twoja wydajność spada. Żadna istota w przyrodzie tego nie lubi. Wszelki przejaw mentalności opartej na wyzysku musi się zmienić, jeden po drugim. Każdy odzwierciedla i wspiera pozostałe. Dlatego właśnie wszelkie rewolucje, które aktualnie się toczą, są tak naprawdę jedną i tą samą rewolucją.
Handel przyrodą jest podobny do handlu ludźmi. Tak jak działa logika gospodarcza i polityczna w odniesieniu do populacji ludzkich, tak samo „węglowa arytmetyka” pozwala nam powiedzieć: „Ta ziemia jest ważniejsza od tej. Ten gatunek jest cenniejszy niż tamten”. Kolejnym krokiem będzie oczywiście poświęcenie tych istnień, które naszym zdaniem i wedle wyliczeń są mniej wartościowe.
Kwantyfikacja i monetyzacja idą w parze. Po dokonaniu oceny według jednej miary, łatwo jest ją przeliczyć na inną miarę: pieniądze. Jeśli założymy, że ekologiczne = o niskiej emisji dwutlenku węgla, możemy ustalić cenę emisji CO2 i zrównać ekologię z pieniędzmi. Jest to podstawowa logika, która stoi u podstawy wszelkich programów „monetyzacji usług ekosystemowych”.
Tę samą logikę widzimy w artykułach naukowych o tematyce ekologicznej, jak na przykład w tym zawartym w Scientific American, o następującym podtytule: „Dzięki rybom, które magazynują dwutlenek węgla w oceanach, oszczędzamy miliardy dolarów na odszkodowaniach”. [7] Artykuł opisuje badania, które wykazują, że ryby żyjące w oceanach zapobiegają szkodom klimatycznym o wartości 74–220 miliardów dolarów rocznie. To znacznie więcej niż wartość ekonomiczna przemysłu rybnego. Dlatego też, podsumowuje autor artykułu, powinniśmy zmienić naszą politykę rybołówstwa.
Co za szczęście, że dzięki rybom oszczędzamy pieniądze. Co za szczęście, że bardziej opłaca się mieć zdrowych pracowników niż chorych. I co za szczęście, że pszczoły świadczą tak cenne ekonomicznie usługi. Ale co za pech dla tych wszystkich, których wartość znajduje się niżej według naszych parametrów.
Czy znasz to uczucie zachwytu, kiedy zobaczysz rzadkiego ptaka, spotkasz dzikie zwierzę, zobaczysz orła w locie nad wodą albo wieloryba wynurzającego się z morza? Czy możesz obliczyć, o ile będziesz biedniejszy bez tych wszystkich stworzeń? No, dalej, podaj liczbę. Dowiemy się, czy są one warte ochrony.
Jeśli zastanawiasz się, czy oceany są warte ochrony, Światowy Fundusz Dzikiej Przyrody pomógł ustalić ich wartość pieniężną: 24 biliony dolarów. [8] Bez wątpienia motywacja, która stoi za takim wyliczeniem to dostosowanie zachęt ekonomicznych do dobrobytu ekologicznego. Jest to godne pochwały. Ale pomyślcie przez chwilę o wartościach, którymi karmi się taka mentalność. Sugeruje ona co następuje:
- Ta kwota to prawidłowy sposób oceny wartości czegoś takiego jak ocean.
- Możemy i powinniśmy podejmować decyzje dotyczące planety na podstawie przewidywalnych zysków i strat finansowych, a zatem…
- …jeśli moglibyśmy zarobić więcej niż 24 biliony dolarów (powiedzmy 48 bilionów dolarów), niszcząc oceany, powinniśmy to zrobić.
- Możliwe jest w pierwszej kolejności przewidzenie i obliczenie wkładu oceanów w dobrobyt ludzi. Nasza wiedza jest wystarczająca, aby dać nam prawo do dokonania takiej wyceny.
- Możemy oddzielić oceany od reszty planety, tak jakby były one elementem niezależnym od reszty. Niewykluczone więc, że moglibyśmy zrekompensować utratę oceanów za pomocą innego źródła dochodów.
- Decyzje dotyczące oceanów powinny być podejmowane w oparciu o wpływ na ludzi. Same oceany i wszystko, co w nich żyje, nie ma żadnej istotnej wartości. Ważna jest ich wartość ekonomiczna – ich wartość dla nas.
Oczywiście takie nastawienie jest częścią problemu. W tej właśnie chwili zanieczyszczamy oceany motywowani pieniędzmi. Nie wiem, ile bilionów dolarów zarabiamy w ten sposób, ale kiedy czytam o dziesięciu tysiącach martwych fok, które fale przyniosły na plaże w Kalifornii; o setkach wielorybów wyrzuconych na brzeg w Nowej Zelandii; o ptakach morskich uduszonych plastikiem lub o znikających rafach koralowych, wiem, że ilekolwiek zarabiamy, wciąż nam to nie wystarcza.
Musimy zrozumieć, że niektórych rzeczy nie możemy zmierzyć i wycenić. Stoi to jednak w sprzeczności z panującą obecnie ideologią. Nauka twierdzi, że wszystko jest mierzalne. Ekonomia mówi, że wszystko ma swoją cenę. W związku z powyższym, my i cała nasza dominująca kultura, uwierzyliśmy, że poszerzając zasięg i dokładność naszego rozumowania ilościowego, będziemy mogli podbić świat. Uczynimy to dzięki technologii i poprzez rozszerzenie zakresu relacji rynkowych, które pomogą nam maksymalnie i skutecznie się wzbogacić.
Dlaczego zatem, mimo że nasze technologie kontroli stają się coraz potężniejsze i bardziej precyzyjne, świat wydaje się wymykać spod kontroli? Dlaczego zatem, nawet gdy globalny PKB rośnie, doświadczamy coraz większego ubóstwa – ubóstwa, z którego nawet bogaci nie są zwolnieni? Powodem jest to, co pominięto w wyliczeniach – trudne do zmierzenia lub wręcz niemierzalne: piękno, radość, cierpienie, poczucie celu, ból, świętość, spełnienie, zabawa… A także widok fok na plaży, nawet jeśli byłoby to całkiem bezużyteczne i bezcelowe. Bo właśnie te rzeczy sprawiają, że życie jest bogate..
Jak na ironię, mentalność instrumentalnej użyteczności, która ocenia wszystkie rzeczy pod kątem ich korzyści, wcale tych korzyści nam nie przynosi. Trudno to wyjaśnić za pomocą Opowieści o Oddzieleniu. No chyba że po prostu powiemy, że musimy jeszcze bardziej się starać. Musimy być mądrzejsi i mniej krótkowzroczni w wykorzystywaniu wszystkiego, co jest dla nas użyteczne. Jednak Opowieść o Współistnieniu daje nam odpowiedź. W świecie bliskich relacji wyrządzenie krzywdy jednej istocie jest wyrządzeniem krzywdy wszystkim. Nasze próby kontroli zawsze dotkną jakiegoś limitu. Nasze wysiłki, by zmierzyć i przewidzieć wszystko, nigdy nie zostaną spełnione.
Liczby są istotne. Jednak jeśli mamy uratować na naszej planecie zjawiska i istoty, które nie mają ceny, nie możemy polegać na matematyce. Nie możemy zmusić siebie do współczucia, wyobrażając sobie, że reperkusje jakiegoś działania powstrzymają nas przed wyrządzeniem krzywdy. (Tym co przede wszystkim udaremnia odczuwanie współczucia, jest obawa o własny interes.) Nie możemy też przekupić siebie samych, mając nadzieję, że w końcu zajmiemy się ochroną oceanów, jeśli tylko zdamy sobie sprawę, ile na tym zaoszczędzimy pieniędzy. Myślenie oparte na pieniądzu nie uchroni nas przed zniszczeniem spowodowanym przez takie myślenie.
Kiedy odwołujemy się do użyteczności jako do sposobu promowania zrównoważonego rozwoju, pośrednio potwierdzamy normalność i słuszność podejmowania decyzji na podstawie użyteczności. To przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. W większości przypadków, niezależnie od tego, czy jesteś firmą czy konsumentem, to, co ma dla ciebie natychmiastową, obliczalną użyteczność, wyrządza również szkodę planecie. To egoizm, na którym zbudowana jest nasza kultura, mówi właścicielom firmy wydobywczej: „Zamień ten las na kopalnię odkrywkową”. To on mówi ci: „Kup ten smartfon wykonany z wydobywanych w kopalni minerałów”. Być może mówi także, że możemy zasadzić nowy las gdzie indziej, aby zrekompensować straty w ilości sekwestrowanego dwutlenku węgla. Skupienie na własnym interesie zachęca nas również do dalszego wykorzystywania planety wedle zasady, że to, co przynosi mi moją osobistą korzyść, to fakt, że ktoś inny – ale nie ja – zrezygnuje z minerałów, zysków i smartfona.
Jeśli las jest dla ciebie święty, jak wiele musiałbym ci zapłacić, żeby móc go ściąć? Żadna suma nie będzie wystarczająca, tak jak żadne pieniądze nie skłonią matki do zabicia swojego dziecka. Kiedy zamieniamy wartość lasu czy innego ekosystemu na ilość sekwestrowanego CO2, jego wartość staje się właśnie tym, liczbą, czymś skończonym. Las staje się czymś zbytecznym i możliwym do zastąpienia przez coś o większej wartości.
W najlepszym razie finansowe argumenty, pozwalają „liczykrupom” (tym wewnętrznym i tym zewnętrznym) poluźnić gardę i dać nam przyzwolenie na działanie z miłości do Ziemi. “W porządku – mówią – ma to również sens ekonomiczny”. Niestety, takie argumenty utrwalają również pogląd, że ekosystem jest zasadniczo źródłem „usług” oraz że planeta istnieje dla nas i jest użyteczna dla nas, a nie sama dla siebie. Rewolucja ekologiczna musi sięgać głębiej niż takie podejście.
Przypisy:
[6] Standardowa teoria ekonomii utożsamia wartość ekonomiczną z wartością społeczną, kierując się następującą logiką. Ci, których wkład jest pożądany i potrzebny, odkryją, że ludzie są skłonni zapłacić za ten wkład. Ci, których udział nie jest pożądany, nie znajdą rynku zbytu. Ci, którzy zarabiają najwięcej pieniędzy, robią to, ponieważ wytwarzają największą wartość. Wady takiego rozumowania są analogiczne do problemów dowolnego systemu ilościowego. Zastosowana miara (pieniądze, CO2 itp.) może nie być dokładną lub pełną miarą wartości.
[7] Harball (2014).
[8] Hoegh-Guldberg et al. (2015).