Klimat – nowa opowieść
Chapters
Rozdział 7: Rewolucją jest miłość
Betonowy świat
Możemy być spokojni w naszym zapale i cierpliwi w nagłych przypadkach. Wpuszczamy smutek, a współczucie i jasność za nim podążają. Czujemy podziw wobec inteligencji, która spaja to wszystko razem i organizuje tajemnicze ścieżki przyczynowo-skutkowe łączące nosorożce z więzieniami, koralowcami i oddziałami chorych na raka. Ale to nie odpowiada na największe zmartwienie mojej przyjaciółki: “A co, jeśli zimny technokrata ma rację? Jeśli przyszłość zawiera tylko beton z krowami, świniami, kurami i ich gównem?”
W tej książce odnoszę się do idei, że dobrobyt człowieka i zdrowie planety są ze sobą nierozerwalnie połączone i że taka przyszłość nie jest możliwa. Teraz zbadam odwrotny pogląd: ludzka pomysłowość jest nieograniczona, podobnie jak nasza zdolność do zastępowania usług ekosystemowych substytutami technologicznymi.
Innymi słowy, co jeśli wersja Opowieści o Współistnieniu, którą ci dałem, jest błędna? A jeśli faktycznie możemy na zawsze odizolować się od skutków naszych działań? A jeśli stanowisko techno-optymistów w spektrum opinii o zmianach klimatu jest słuszne i zmiany klimatyczne są tylko techniczną przeszkodą w wyścigu ludzkości ku chwalebnemu przeznaczeniu?
Choć modne jest przypisywanie upadku dawnych cywilizacji degradacji ekologicznej, narracje te poddawane są krytyce. Rozważmy słynny przypadek Wyspy Wielkanocnej, której przemiana z bogatego w dziką przyrodę, zalesionego raju w bezdrzewną wyspę pozbawioną jakiejkolwiek dużej fauny, jest używana jako ostrzegawcza lekcja dotycząca nadmiernej liczby ludności i niszczenia środowiska. Jared Diamond, który spopularyzował tę narrację w swojej książce Collapse (Upadek), opisał zejście wysoko rozwiniętej cywilizacji, liczącej ponad piętnaście tysięcy ludzi, w nędzę i kanibalizm, po doprowadzeniu do wymarcia lądowych i morskich ptaków oraz wycięciu drzew, co służyło obsesji na punkcie budowania ich słynnych, kamiennych monolitów. [1] Podobieństwa do naszej własnej cywilizacji są oczywiste.
Ta narracja została niedawno zakwestionowana przez Terry’ego Hunta i innych, którzy twierdzą, że to szczury (podróżujące na wyspę z polinezyjskimi kolonizatorami) były w dużej mierze odpowiedzialne za wylesianie i że populacja ludzka nigdy nie osiągnęła piętnastu tysięcy, ale pozostała dość stała aż do przybycia Europejczyków. [2] Innymi słowy, po upadku ekologicznym nie nastąpił upadek społeczny. Wręcz przeciwnie: mimo załamania ekologicznego społeczeństwo zachowało liczebność i spójność społeczną w opustoszałym krajobrazie. Rozsypywali potłuczone skały wulkaniczne, które stopniowo się rozkładając, nawoziły ogrody warzywne; jedli szczurze białko i cieszyli się dostateczną obfitością, aby kontynuować budowę kamiennych monolitów. Przyrodnik J. B. MacKinnon zauważa, że populacja spadła, a kultura rozpadła się dopiero po pierwszym kontakcie z Europą, który przyniósł na wyspę nowe śmiertelne choroby. [3] Przy pierwszym kontakcie miejscowi byli bardziej zainteresowani handlem kapeluszami niż jedzeniem lub innymi „niezbędnymi rzeczami”. [4] To nie było zdesperowane społeczeństwo.
Historia jest często ekranem projekcyjnym dla współczesnych uprzedzeń. W epoce, w której boimy się załamania ekologicznego, naturalne jest, że będziemy patrzeć na historię przez ten pryzmat. Przykłady historyczne można również celowo wykorzystać, aby wzmocnić alarm i motywować do zmiany – na co liczą ekolodzy. Myślę jednak, że zmiana, której potrzebujemy, musi przyjść z innego miejsca niż samolubny niepokój.
Dla mnie implikacje rewizjonistycznej narracji o Wyspie Wielkanocnej są bardziej przerażające niż możliwość upadku cywilizacji spowodowanego ekobójstwem. Sugerują, że betonowy świat „krów, świń, kurczaków i ich gówna” byłby jednak możliwy. Jak ujął to MacKinnon w swojej przejmującej i wnikliwej książce The Once and Future World (Przeszły i przyszły świat):
To, co przedstawiają historie z Wyspy Wielkanocnej, to dwa możliwe punkty końcowe naszej globalnej kultury, jeśli będziemy kontynuować nasz obecny kurs w kierunku coraz bardziej uproszczonego i zdegradowanego świata przyrody. W pierwszej narracji losy natury i ludzkości są ze sobą splecione i obie razem idą na dno w wyniku społecznej i ekologicznej katastrofy. W drugim przypadku życie ludzkie i nie-ludzkie podąża różnymi ścieżkami. Ekosystem planety popadł w ruinę, ale jego mieszkańcy przetrwali, oddając cześć swoim bogom i pożądając obiektów podnoszących status, jednocześnie żyjąc na jakimś futurystycznym odpowiedniku szczurzego mięsa i skalnych ogrodów mieszkańców Wyspy Wielkanocnej. [5]
Ten fragment przywołuje koszmarny świat, w którym cała biosfera została przekształcona w gigantyczną paszę i park przemysłowy; w którym zarządzamy planetą jak maszyną z technologicznymi ulepszeniami w jej grubych, materialnych składnikach; w którym nie ma gatunków poza tymi przeznaczonymi do wykorzystania przez ludzi. Jest to świat całkowicie toksyczny dla życia z wyjątkiem sztucznie utrzymywanych enklaw. To świat mięsa hodowanego w kadziach; skomputeryzowanych, hydroponicznych szklarni zamiast farm; basenów z algami produkującymi tlen; maszyn do regulacji atmosfery, odsalaczy wody morskiej; kontrolowanych klimatycznie miejskich baniek z filtrami powietrza; powierzchni planety przekształconej w jedną, ogromną kopalnię i wysypisko śmieci. W tym świecie życie ludzkie staje się całkowicie zależne od technologii, pozwalającej na wycofanie się z brzydoty, którą stworzyliśmy, do sztucznego, a nawet wirtualnego środowiska. Czy możesz powiedzieć, że to jeszcze nie nadeszło? To nie jest świat, w którym chciałbym żyć. Nikt by nie chciał, a jednak przez tysiące lat ludzkość jako całość podąża krok po kroku w kierunku Betonowego Świata. Chciałbym odrzucić to jako niemożliwe ze względów ekologicznych, ale co jeśli to jest możliwe? A co, jeśli zamiast być zmuszonymi do odrzucenia tej wizji, możemy świadomie wybrać inną drogę?
Aktywiści klimatyczni lubią mówić: „Będziemy musieli się teraz zmienić”. Może znaczenie zmiany klimatu nie polega na „zmień lub zgiń”, ale na zaproszeniu do przeorientowania cywilizacji w kierunku piękna zamiast “ilościowości”. Ostro konfrontując nas z efektami naszej mocy, teraźniejszość pyta: “W jakim świecie chcesz żyć?”
Niezależnie od tego, czy nieskończone dostosowanie technologiczne do coraz bardziej zdegradowanego ekosystemu jest rzeczywiście możliwe, przekonanie, że jest to możliwe, rzeczywiście stawia nas przed koniecznością dokonania świadomego wyboru. Gdyby degradacja ekologiczna miała moc zmuszającą nas do wybrania ścieżki uzdrawiania, to już by się wydarzyło. Dlatego wybór ścieżki uzdrawiania będzie musiał być dokonany na jakiejś innej podstawie niż przymus. Nie przyjdzie ze strachu przed indywidualnym lub cywilizacyjnym wymarciem.
Chcę to podkreślić: gdyby degradacja ekologiczna miała moc zmusić nas do wybrania ścieżki uzdrawiania, to już by się wydarzyło.
Czy decyzja o uzdrowieniu jest kiedykolwiek wymuszona? Niektórzy ludzie rzucają palenie przy pierwszej diagnozie choroby płuc; inni upierają się przy paleniu przez otwór tracheostomijny, nawet gdy rak płuc niszczy ich ciało. Co się dzieje, kiedy osiągamy ten krytyczny moment, docieramy do dna i stare życie staje się nie do zniesienia? Kiedy mówimy: „Wystarczy. Spadam stąd”? Kiedy w końcu rzucimy tę pracę, opuścimy ten związek, wyruszymy w tę podróż, rzucimy nałóg, przebaczymy urazę? Zwykle zmiana kursu w kierunku połączenia z większą całością jest wywołana przez jakiś kryzys, ale jeden kryzys jej nie gwarantuje. Każdy kryzys, każda tragedia, każda nowa kontuzja czy strata to zaproszenie do wkroczenia na inną ścieżkę. Od nas zależy, czy przyjmiemy to zaproszenie.
Wraz z postępującym niszczeniem biosfery z pewnością będziemy musieli zmierzyć się z wieloma kryzysami, tragediami i stratami. Jeśli strach przed dalszą stratą nie wystarczy, aby zmienić nasz kurs, to czego potrzebujemy? Dominująca narracja środowiskowa, zwłaszcza jeśli chodzi o klimat, opiera się na lęku przed konsekwencjami dla ludzkości. Co wybieramy, kiedy nie wybieramy tego strachu?
Większość ludzi będzie propagować miłość jako przeciwieństwo strachu. Obawiam się tej formuły, która zbliża się do powtórzenia znanego paradygmatu dobra i zła. Strach nie zawsze jest złą rzeczą; czasami może zwiększyć stan czuwania i skupienia oraz przyspieszyć działanie. To działanie może służyć tym, których kochamy; nie musi służyć egoizmowi. Dbamy o to, co kochamy, nawet jeśli ta troska w żaden racjonalny sposób nie przyczynia się do naszej wymiernej korzyści. Czasami nawet poświęcamy nasze życie za to, co kochamy. Miłość sprawia, że troszczymy się bardziej namiętnie niż wskazuje interes własny i, jak to ujął dr Seuss w The Lorax: „Jeśli nie zaczniemy się bardzo mocno przejmować, nic nie będzie lepsze. Nie będzie”. Natura może nas nie uratować przed samymi sobą.
Zatem troska, której potrzebujemy, by żyć w piękniejszym świecie, pochodzi z miłości. Ale jak budzi się miłość? Jednym z jej źródeł są strata, smutek i świadomość śmierci. Kiedy przyjaciel lub członek rodziny zachoruje, prawie otrze się o śmierć albo wkroczy w proces umierania, potrzeba bliskości przezwycięży moje wzorce dystansu i otworzy mnie na głębszą troskę. Niestety, te wzorce utrzymywania dystansu mają potężnego sprzymierzeńca w zaprzeczaniu śmierci przez współczesne społeczeństwo z jego fetyszem młodości, konserwacji i rozwoju. Zaprzeczenie śmierci również zatrzymuje życie. Uzurpuje sobie miłość i intronizuje oszusta, którego nazywamy ego. Współczesna cywilizacja w swojej ideologii ludzkiej wyjątkowości podtrzymuje równoważny pozór: że istoty ludzkie i społeczeństwo ludzkie mogą być wolne od ograniczeń. Nieskrępowany wzrost odrębnej jaźni, czy to osobowej, czy zbiorowej, ludzkiej jaźni, jest wrogiem miłości. Dlatego śmierć, strata i smutek są sprzymierzeńcami miłości.
Innym partnerem miłości w jej budzeniu i wyrażaniu jest piękno. Zakochujemy się w tym, co piękne i widzimy piękno w tym, co kochamy. Rozważmy więc piękno, które zastąpi korzyść użytkową jako motywację i cel relacji ludzkości do świata. Niezależnie od tego, czy świat szczurów i betonu pomoże nam przetrwać, z pewnością nie jest tak piękny, jak „przeszły i przyszły świat”, który opisuje MacKinnon. [6] Odkrywcy i przyrodnicy z poprzednich stuleci dają zdumiewające świadectwo niesamowitego bogactwa naturalnego Ameryki Północnej i innych miejsc przed kolonizacją. Oto kilka obrazków z innej książki, Paradise Found (Raj odnaleziony) autorstwa Steve’a Nichollsa:
Łosoś atlantycki przepływał w takiej obfitości, że nikt nie mógł spać z powodu hałasu. Wyspy „tak pełne ptaków, jak łąka pełna trawy”. Wieloryby tak liczne, że stanowiły zagrożenie dla żeglugi, a ich fontanny wypełniały pianą całe morze. Ostrygi szerokie na stopę. Wyspa pokryta tak wieloma czaplami, że krzaki wydawały się być białe. Łabędzie tak liczne na brzegach, że te wyglądały jak ubrane w białe draperie. Kolonie kulików eskimoskich tak gęste, że ziemia jakby dymiła. Sosny wejmutki wysokie na dwieście stóp. Świerki o obwodzie dwudziestu stóp. Czarne dęby o obwodzie trzydziestu stóp. Wydrążone jawory, które mogły udzielić schronienia trzydziestu mężczyznom podczas burzy. Dorsz ważący dwieście funtów (dziś ważą może dziesięć). Połowy dorsza, w których „liczba dorsza wydawała się równa ziarenkom piasku”. Człowiek, który zgłosił, że „za jednym zarzuceniem sieci można było złowić ponad sześćset ryb, a jedna ryba była tak duża, że dwunastu kolonistów się najadło i jeszcze trochę zostało”.
Kiedy przedstawiam te obrazy, celowo używam słowa „niewiarygodny”. Niewiarygodny oznacza coś w rodzaju „nie do uwierzenia”; w istocie niedowierzanie jest powszechną odpowiedzią, gdy mamy do czynienia z dowodami, że kiedyś sprawy wyglądały znacznie inaczej niż obecnie. MacKinnon ilustruje to zjawisko, znane w psychologii jako „ślepota na zmiany”, anegdotą o zdjęciach ryb z Florida Keys. Stare zdjęcia z lat czterdziestych XX wieku pokazują zachwyconych rybaków pokazujących swoje zdobycze – marliny tak wielkie, jak oni sami. Kiedy dzisiejsi rybacy widzą te zdjęcia, z trudem mogą uwierzyć, że są autentyczne.
Istoty ludzkie są zwykle ślepe na stopniowe zmiany w swoim środowisku, zakładając, że obecny stan rzeczy jest taki, jaki był i zawsze będzie. Nie tęsknimy za dawnym pięknem świata, mówi MacKinnon, ponieważ nigdy go nie znaliśmy.
Nie jestem do końca pewien, czy nie tęsknimy. Myślę, że tęsknimy za tym, ale nie wiemy, czego nam brakuje. Czujemy pustkę, poczucie braku, głód czegoś niemożliwego do zidentyfikowania. Przeniesiony na pieniądze lub przedmioty konsumpcyjne głód napędza ciągłe cykle destrukcji. Przeniesiony na narkotyki, hazard, alkohol, napędza nierozwiązywalny społeczny problem uzależnienia. Być może degradacja przyrody nie pozostaje jednak bez konsekwencji.
Nawet próbka tej utraconej obfitości głęboko mnie odżywia i wskazuje na rodzaj bogactwa, które kiedyś może zostać przywrócone. Pewnego razu pływałem na północnym wybrzeżu Szkocji i przypłynęła do mnie foka, aby sprawdzić, kto zacz, wystawiając z wody łebek w geście komicznej ciekawości. Ten obraz wciąż wzbogaca mój umysł. Na farmie mojego brata w czerwcu spędzam długie minuty wpatrując się w błyszczące jak ozdoby świąteczne świetliki, tak liczne jak w czasach dzieciństwa. Dzięki nim czuję się na świecie jak w domu.
Kiedy mieszkałem w Harrisburgu, codziennie odwiedzałem pas zieleni w pobliżu mojego domu. Chociaż ziemia była otoczona przez miasto, strumień skażony przeciekającymi ściekami, a lasy wypełnione kleszczami, trującym bluszczem i nocnym handlem narkotykami, wciąż znajdowałem specjalne miejsca, w których mogłem oglądać zabawę rybek i ptasie schronienia. Wątpię, żebym bez tego pożywienia pisał to, co dzisiaj piszę.
Pomimo wszystkiego, co zostało utracone w naszym pędzie w kierunku betonowego świata, pozostaje wiele piękna. Ziemia wciąż żyje. Nadszedł czas, aby wybrać życie. Nie jest za późno.
Większość ludzi doznałaby poczucia zagubienia na myśl o świecie bez słoni, nosorożców i wielorybów. Ale, mógłby powiedzieć cynik, przyzwyczaimy się do tego i nie będziemy wiedzieli, że czegoś brakuje, tak jak prawdopodobnie nie opłakujemy utraty koziorożca pirenejskiego lub setek bezimiennych gatunków wymierających każdego roku. Jednak w Opowieści o Współistnieniu, gdzie jaźń jest związkiem, każde wyginięcie zubaża obejmującą nas sieć relacji na Ziemi; to nas kurczy i upraszcza. Wymieranie jest końcowym rezultatem ideologii, która czyni inne istoty mniej pełnymi i wyklucza je z kręgu jaźni. Najpierw są wyrzucane z pełnej egzystencji poprzez nasz system wierzeń; w końcu wyrzucenie przybiera nieodwołalną formę fizyczną. Najpierw mitologia oddzielenia izoluje nas od naszych towarzyszy, którzy tak naprawdę są częścią nas samych; następnie ci towarzysze giną na zawsze.
To zubożenie wykracza poza ostateczne wymieranie. Wiele gatunków, choć nie wyginęło całkowicie, pozostaje populacjami pozostałymi na maleńkich fragmentach ich dawnego zasięgu. W ten sposób oddalają się od naszego przeżywanego doświadczenia. Co więcej, współcześni ludzie żyją prawie całkowicie w sferze produktów, mediów i wnętrz, oddzielając się od form życia pozostających w ich zasięgu. Nie jestem w stanie zidentyfikować nazwy i wyglądu więcej niż dziesięciu gatunków ptaków na podstawie ich piosenek. Czy ty potrafisz? Mam nadzieję, że tak, ale myślę, że większość osób w mojej kulturze nie potrafi tego zrobić. Ten stopień wyobcowania jest teraz normalny.
Jedną z konsekwencji tego wyobcowania jest stale rosnąca samotność; ból, którego nic nie może złagodzić w świecie zamkniętym, pełnym sztucznych produktów czy cyfrowym. Brakuje nam dopełnienia naszych relacji w całej ich różnorodności. Standaryzowane, zdigitalizowane lub abstrakcyjne relacje nie odżywiają pełni bytu. Otoczeni znormalizowanymi towarami, odwiedzający przestrzenie publiczne wypełnione nieznajomymi, coraz częściej wchodzący w interakcje za pośrednictwem Internetu i zdystansowani od intymnych relacji z naturą w świecie domów z kontrolowanym klimatem, pakowanej żywności oraz pracy za pośrednictwem maszyn, jesteśmy ubodzy w naszym istnieniu. Czy nadal przetrwamy? Tak. Z perspektywy „narracji oddzielenia” nadal istniejemy. Ale to jest częściowe, anemiczne istnienie. Dla połączonej jaźni istnienie nie jest binarne: tak / nie. Istnienie przyznaje się do stopni, które zależą od bogactwa związku.
Myślę, że: „Czy moglibyśmy przetrwać w zrujnowanym świecie syntetycznej żywności i betonowych basenów glonów?” to złe pytanie. Lepsze pytania mogą brzmieć: „Kim się staniemy?”, „Kim chcemy być?” i „Jaki świat wybierzemy?”
Kryzys klimatyczny i ogólny kryzys ekologiczny mogą wcale nie dotyczyć przetrwania naszego gatunku. Może to być w ogóle inicjacja do nowej opowieści. Pytanie nie dotyczy tego, czy możemy przetrwać, ale jak chcemy żyć. Nie chodzi już o to, jak osiągnąć zrównoważony rozwój, ale o to, co chcemy utrzymać.
Przypisy:
[1] Diamond (2005).
[2] Hunt (2006).
[3] MacKinnon (2013), 199.
[4] Tamże, 198.
[5] Tamże.
[6] Czytelnik może uważać, że wrażliwość estetyczna bywa różna; że niektórzy uważają szklane wieżowce za piękniejsze niż lasy i wodospady. Sam uważam, że niektóre drapacze chmur są piękne (choć rzadko takie, które powstały po 1950 r.). Ktoś mógłby zapytać: czy to naprawdę piękno przyciąga ludzi do otoczenia ze stali, szkła i chromu, czy też jest to potrzeba bezpieczeństwa? Czy ludzie wiedzą, co wtedy im umyka?