• Skip to primary navigation
  • Skip to main content
  • Skip to primary sidebar

Charles Eisenstein

  • About
  • Essays
  • Videos
  • Podcasts
    • Charles Eisenstein Random
    • A New and Ancient Story Podcast
    • Outside Interviews
  • Courses
    • The Sanity Project
    • Climate — Inside and Out
    • Conversations with Orland Bishop, Course One
    • Conversations with Orland Bishop, Course Two
    • Conversations with Orland Bishop, Course Three
    • Dietary Transformation from the Inside Out
    • Living in the Gift
    • Masculinity: A New Story
    • Metaphysics & Mystery
    • Space Between Stories
    • Unlearning: For Change Agents
  • NAAS
  • Books
    • The Coronation
    • Climate — A New Story
    • The More Beautiful World Our Hearts Know Is Possible
    • The Ascent of Humanity
    • Sacred Economics
    • The Yoga of Eating
  • Events
  • Donate

Koronacja

April 20, 2020 by Charles Eisenstein

April 2020
Tłumaczenie przez Saba Litwińska i Sebastian Krajewski. Możesz przeczytać angielski esej tutaj.


Już od lat tak zwaną normalność naciąga się i rozciąga, że o mało nie pęknie, niczym lina napinana coraz mocniej, w oczekiwaniu na kłapnięcie dzioba czarnego łabędzia, które ją przetnie na pół. Skoro już lina pękła, czy mamy związać jej końce na nowo, czy też rozpleść dyndające końcówki, by przekonać się, co można by z nich utkać?

Covid-19 pokazuje nam, że gdy ludzkość zjednoczy się we wspólnej sprawie, możliwa jest fenomenalnie prędka zmiana. Żaden z problemów nękających świat nie jest trudny do rozwiązania technicznie; rodzą się one z ludzkiej niezgody. W spójności, twórcze siły ludzkości nie mają granic. Kilka miesięcy temu propozycja, by zaprzestać podróży w interesach wydałaby się absurdalna. Tyczy się to też radykalnych zmian, które czynimy w naszych zachowaniach społecznych, ekonomii i w roli, jaką pozwalamy w naszym życiu odgrywać rządzącym. Covid ukazuje siłę naszej zbiorowej woli, gdy zgodzimy się co do tego, co jest ważne. Co jeszcze moglibyśmy osiągnąć, będąc spójni? Co chcemy osiągnąć, i jaki świat stworzymy? Oto pierwsze pytanie, gdy ktoś ocknie się i dostrzeże, jaką ma niesłychaną moc.

Covid-19 to jak interwencja odwykowa, która przerywa więź uzależnienia od normalności. Przerwać nawyk, oznacza sprawić, że będzie on dla nas widoczny; obrócić go z natręctwa w wybór. Gdy kryzys ustąpi, możemy mieć okazję, by zapytać samych siebie, czy chcemy powrócić do normalności, czy też może jest coś takiego, co dostrzegliśmy podczas tej przerwy w rutynie, co chcielibyśmy wnieść do naszej przyszłości. Moglibyśmy zapytać, po tym, jak tak wielu ludzi straciło pracę, czy wszystkie te prace są światu tak bardzo potrzebne i czy nasz trud i siły twórcze nie znalazłyby lepszego zastosowania gdzie indziej. Moglibyśmy zapytać, czy faktycznie potrzebujemy tyle latać, skoro przez pewien czas mogliśmy obywać się bez lotów, wakacji w Disneylandzie czy wystaw handlowych. Jakie części świata ekonomii będziemy chcieli przywrócić, a które z nich być może zdecydujemy się sobie odpuścić? No i, na bardziej ponurą nutę, za które z rzeczy, które się nam teraz odbiera – swobody obywatelskie, wolność zgromadzeń, prawo decydowania o własnym ciele, spotkania na żywo, uściski, podawanie ręki na powitanie i życie publiczne – będziemy musieli walczyć wysiłkiem woli osobistej i politycznej?

Przez większość życia miałem wrażenie, że ludzkość zbliża się do rozstajów. Zawsze kryzys, zapaść, załamanie wisiały nad nami, tuż za rogiem, jednak ciągle nie nadchodziły. Wyobraźcie sobie, że idziecie drogą i przed sobą widzicie rozstaje. Zaraz za tym wzgórzem, za zakrętem, za lasem. Doszedłszy na szczyt wzgórza, widzicie, że się myliliście, to był miraż, rozstaje są dalej niż myśleliście. Idziecie dalej. Czasem rozstaje ukazują się waszym oczom, czasem znikają z widoku i wydaje się, że droga ciągnie się bez końca. Może nie ma tych rozstajów. Nie, nie, są, znowu! Zawsze są tuż, tuż. Nigdy nie ma ich tutaj.

I nagle wychodzimy z zakrętu i oto one. Zatrzymujemy się, ledwo co wierząc, że w końcu się to dzieje, z ledwością zdolni uwierzyć, po tym, jak przez lata przykuci byliśmy do drogi naszych poprzedników, że teraz, w końcu, mamy wybór. Słusznie zatrzymujemy się, oszołomieni nowością sytuacji. Ponieważ przed nami niczym promienie rozpościera się sto różnych ścieżek, niektóre prowadzą w tym samym kierunku, w którym zmierzaliśmy do tej pory. Niektóre prowadzą do piekła na ziemi. A niektóre wiodą do świata bardziej uleczonego i piękniejszego niż kiedykolwiek śmieliśmy sobie wyobrazić.

Piszę te słowa, aby stanąć tutaj z wami – oszołomiony, może przerażony, jednak z nowym poczuciem możliwości – w tym miejscu rozwidlających się ścieżek. Przyjrzyjmy się niektórym z nich i sprawdźmy, dokąd prowadzą.

* * *

W zeszłym tygodniu usłyszałem od znajomej taką oto historię. Była w sklepie spożywczym i zobaczyła, jak pewna kobieta szlocha w alejce pomiędzy półkami. Lekceważąc zasady dystansu społecznego, podeszła do kobiety i przytuliła ją. „Dziękuję”, rzekła kobieta, „Już od dziesięciu dni nikt mnie nie przytulił”. Obywanie się bez przytulania przez kilka tygodni to niewielka cena, jeśli dzięki temu można powstrzymać epidemię, która może odebrać życie milionom ludzi. Mocny argument za zachowaniem dystansu wobec innych osób w najbliższej przyszłości jest taki: może to powstrzymać taki wzrost przypadków zachorowań na Covid, który mógłby zupełnie przerosnąć służbę zdrowia. Chciałbym umieścić ten argument w szerszym kontekście, szczególnie, gdy popatrzymy na to z perspektywy długofalowej. O ile nie chcemy, by trzymanie się w odległości od innych zostało zinstytucjonalizowane, a społeczeństwo zreorganizowane wokół tej zasady, uświadommy sobie, jakiego dokonujemy wyboru i dlaczego.

To samo tyczy się innych zmian, które mają miejsce w związku z epidemią koronawirusa. Niektórzy komentatorzy zauważają, że wpisują się one nieźle w plan kontroli totalitarnej. Przerażone społeczeństwo akceptuje ograniczenia swobód społecznych, które w innym przypadku byłyby trudne do usprawiedliwienia, takie, jak ciągłe śledzenie miejsca przebywania i przemieszczania się obywateli, przymusowa opieka medyczna, narzucona kwarantanna, ograniczenia podróży i wolności zgromadzeń, cenzurowanie tego, co władze uznają za dezinformację, zawieszenie habeas corpus oraz władzę militarną nad cywilami. Na wiele z tych zmian zanosiło się przed pojawieniem się Covid-19; odkąd wirus się pojawił, nie dało się im już oprzeć. To samo dotyczy automatyzacji handlu; przejścia od uczestniczenia w sporcie i rozrywce do oglądania wydarzeń z daleka; migracji życia z przestrzeni publicznej do przestrzeni prywatnej; przejście od szkół mieszczących się w budynkach do edukacji online; upadku sklepów zbudowanych z zaprawy i cegły, i przeniesienia ludzkiej pracy i rozrywki na ekrany. Covid-19 przyspiesza uprzednio istniejące trendy polityczne, ekonomiczne i społeczne.

Podczas, gdy powyższe zjawiska są usprawiedliwione na krótką metę, ponieważ mają na celu „spłaszczenie krzywej” (krzywej wzrostu epidemii), słyszymy także dużo o „nowej normalności”; co oznacza, że zmiany te mogą wcale nie być tymczasowe. Jako że groźba choroby zakaźnej, tak jak groźba terroryzmu, nigdy nie znika, środki kontroli mogą łatwo zostać na stałe. Jeżeli tak czy owak zmierzaliśmy w tym kierunku, obecne usprawiedliwienie musi być częścią głębszego impulsu. Przeanalizuję ten impuls w dwóch częściach: odruch kontroli i wojna ze śmiercią. Gdy w ten sposób to pojmujemy, wyłania się okazja inicjacji: widzimy ją już teraz w formie solidarności, współczucia i opieki, do których natchnął nas Covid-19.

Odruch kontroli

W chwili powstawania tego artykułu, oficjalne dane statystyczne podają, że na Covid-19 zmarło około 25 000 ludzi. Do czasu gdy wirus już się wyszaleje, żniwo śmierci może być dziesięć albo sto razy większe, albo nawet, jeśli sprawdzą się niektóre niepokojące hipotezy, tysiąc razy większe. Każdy z tych ludzi ma bliskich, których kocha, rodzinę i przyjaciół. Współczucie i sumienie wzywają nas, byśmy robili, co tylko w naszej mocy, by odwrócić niepotrzebną tragedię. Dla mnie ma to znaczenie osobiste: moja własna, niezmiernie kochana, lecz bardzo też krucha matka, należy do tych najbardziej podatnych na chorobę, która zabija głównie ludzi starych i osłabionych.

Jaka będzie ostateczna liczba zgonów? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie w chwili, gdy to piszę. Wczesne sprawozdania były bardzo niepokojące; przez całe tygodnie oficjalna liczba z Wuhan, pojawiająca się w mediach bez końca, miała szokującą wysokość 3,4%. W połączeniu z wysoce zaraźliwą naturą wirusa, wskazywało to na dziesiątki milionów zejść śmiertelnych na całym świecie, czy też nawet sto milionów zgonów. Od pewnego czasu szacunkowe liczby spadły, ponieważ stało się jasne, że większość przypadków to przypadki łagodne lub przebiegające bez typowych symptomów. Biorąc pod uwagę, że testy skupiały się bardziej na osobach poważnie chorych, współczynnik zgonów wydaje się sztucznie wysoki. W Korei Południowej, gdzie zbadano setki tysięcy ludzi z łagodnymi objawami, podawany współczynnik przypadków śmiertelnych wynosi 1%. W Niemczech, gdzie testy również obejmują wiele osób z łagodnymi symptomami choroby, współczynnik zgonów wynosi 0,4%. Autor pewnego artykułu, niedawno opublikowanego w magazynie Science, twierdzi, że 86% infekcji jest nieudokumentowana, co wskazuje na znacznie niższy współczynnik zgonów niż wskazywałby obecny wskaźnik śmiertelności przypadków.

Na poparcie tego poglądu przytoczyć można historię statku wycieczkowego Diamond Princess. Z 3711 ludzi przebywających na pokładzie, około 20% miało pozytywny wynik testu zarażenia wirusem; mniej niż połowa miała objawy choroby, a osiem osób zmarło. Statek wycieczkowy to idealna sceneria dla zarazy i zanim ktoś uczynił coś w tej sprawie, wirus miał pełno czasu, by się rozprzestrzeniać, a jednak zarażona została zaledwie jedna piąta osób. Ponadto, jak to bywa ze statkami wycieczkowymi, populacja statku była zdecydowanie leciwa: prawie jedna trzecia pasażerów była po siedemdziesiątce, a ponad połowa – po sześćdziesiątce. Zespół badawczy stwierdził, biorąc pod uwagę dużą liczbę przypadków o nietypowych symptomach, że prawdziwy współczynnik śmiertelności wynosi około 0,5%. To wciąż pięć razy więcej, niż w przypadku grypy. W oparciu o powyższe wyniki badań (uwzględniając fakt, że w Afryce, Azji Południowej i Południowo-Wschodniej średnia wieku jest o wiele niższa), przypuszczam, że liczba zgonów w Stanach Zjednoczonych może wynieść około 200 000-300 000 – więcej, jeśli przerośnie to możliwości służb medycznych; mniej, jeśli zarażenia rozłożą się w czasie – zaś na całej kuli ziemskiej, około 3 000 000. To poważna ilość. Od czasów pandemii grypy z Hong Kongu w 1968/69 roku świat nie doświadczył niczego podobnego.

Co się tyczy rzędu wielkości, moje hipotezy z łatwością mogą się dezaktualizować. Każdego dnia media podają nową sumę wszystkich przypadków zarażenia Covid-19, ale nikt nie ma pojęcia, jaka jest prawdziwa liczba, ponieważ zbadano zaledwie niewielki procent populacji. Jeżeli dziesiątki milionów będą miały wirusa bez typowych objawów, nie ma szansy, byśmy mogli o tym wiedzieć. Kolejną komplikacją jest wysoki współczynnik fałszywych wyników pozytywnych obecnie istniejących testów, być może sięgający nawet 80%. (Sprawdźcie, jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o nawet bardziej niepokojących aspektach testów, wywołujących niepewność co do ich dokładności). Powtarzam: nikt nie wie, co się naprawdę dzieje – ze mną włącznie. Bądźmy świadomi dwóch sprzecznych tendencji we wszelkich ludzkich sprawach. Pierwszą jest tendencja do samonakręcającej się histerii, która wyklucza dane nie współgrające z istniejącym poziomem lęku i tworzy obraz świata na swoje podobieństwo. Drugą jest zaprzeczanie, irracjonalne odrzucanie informacji, które mogłyby zakłócić poczucie komfortu i normalności. Jak mówi Daniel Schmactenberger9 – skąd wiesz, że to, w co wierzysz, jest prawdą?

W świetle tej niepewności, chciałbym pokusić się o pewną prognozę: z kryzysem będzie tak, że nic nie będzie wiadomo. Jeśli ostateczne pokłosie zarazy, co do którego prawdziwej liczby i tak będą toczyć się dysputy, będzie niższe, niż się obawialiśmy, niektórzy będą mówić, że to dlatego, że obostrzenia kontroli zadziałały. Inni zaś będą mówić, że to dlatego, że choroba nie była aż tak niebezpieczna, jak nam mówiono.

Dla mnie, w chwili, gdy to piszę, największą zagadką jest brak nowych zachorowań w Chinach. Rząd nie wprowadził kwarantanny do czasu, gdy epidemia stała się faktem. Wirus powinien był rozprzestrzenić się masowo podczas chińskiego Nowego Roku, kiedy to każdy samolot, pociąg i autobus napakowany jest po brzegi ludźmi przemieszczającymi się po całym kraju. Więc o co tu chodzi? Raz jeszcze: nie wiem – i wy też nie wiecie.

Niezależnie od tego, czy na całym świecie umrze 50 000, 500 000, czy 5 milionów ludzi, przyjrzyjmy się też innym liczbom, by nabrać perspektywy. W żadnym razie nie twierdzę, że Covid nie jest taki zły i nie powinniśmy nic w tej sprawie robić. Pozwólcie jednak coś zauważyć. W ostatnim roku, według FAO, z głodu zmarło na świecie pięć milionów dzieci (spośród 162 milionów tych, które są niedożywione i 51 milionów tych, które są wycieńczone). Jest to 200 razy więcej, niż liczba ludzi, którzy zmarli jak dotąd na Covid-19, a jednak żaden rząd nie ogłosił stanu wyjątkowego ani nie zażądał, byśmy radykalnie zmienili sposób życia, by te dzieci uratować. Nie dostrzegamy też porównywalnego poziomu zaalarmowania i podjęcia działań w związku z samobójstwami – które stanowią wierzchołek góry lodowej rozpaczy i depresji – wskutek samobójstw, rocznie ginie ponad milion ludzi na całym świecie, z czego w Stanach Zjednoczonych umiera 50 000. A co z przedawkowaniem narkotyków? Z przedawkowania w Stanach Zjednoczonych ginie rocznie 70 000 ludzi. Epidemie autoimmunologiczne dotykają 23,5 miliona (wg NIH) czy też 50 milionów osób (wg AARDA). Albo otyłość – pozbawia ona zdrowia znacznie ponad 100 milionów ludzi. Dlaczego właściwie nie podejmujemy działań, by odwrócić groźbę zagłady nuklearnej albo katastrofy ekologicznej, tylko przeciwnie – dokonujemy wyborów, które zwiększają prawdopodobieństwo tych kataklizmów?

Proszę, nie zrozumcie mnie źle. Nie dowodzę tutaj, że skoro nie zmieniliśmy stylu życia, by ratować dzieci przed śmiercią głodową, to nie powinniśmy zmieniać go z powodu Covid. Przeciwnie – jeżeli jesteśmy w stanie tak radykalnie się zmienić z powodu Covid-19, możemy dokonać tego samego również dla tych innych spraw. Zapytajmy, dlaczego jesteśmy zdolni zjednoczyć się w zbiorowym wysiłku, by powstrzymać wirusa, a nie możemy w ten sam sposób odnieść się do innych poważnych zagrożeń ludzkości? Dlaczego, aż do tej chwili, społeczność międzynarodowa była tak bardzo znieruchomiała w swej zastanej trajektorii?

Odpowiedź jest prosta – wobec światowej klęski głodu, uzależnienia, chorób autoimmunologicznych, samobójstw czy katastrofy ekologicznej, jako społeczeństwo nie wiemy, co robić. Nasze reakcje na sytuację kryzysową, polegające na stosowaniu takiej czy innej formy kontroli, nie są w tych przypadkach zbyt efektywne. A teraz pojawia się epidemia i wreszcie możemy rzucić się do działania. Jest to rodzaj kryzysu, wobec którego kontrola przynosi rezultaty: kwarantanna, przymusowe zatrzymanie w domu, izolacja, mycie rąk, kontrola przemieszczania się, kontrola informacji, kontrola nad naszymi ciałami. Czyni to Covid wygodnym naczyniem na nurtujące nas lęki, miejscem, w którym kanalizuje się nasze rosnące poczucie bezradności wobec zmian ogarniających świat. Covid-19 to zagrożenie, któremu możemy sprostać. W odróżnieniu od wielu innych naszych lęków, Covid-19 oferuje jakiś plan.

Instytucje naszej cywilizacji są coraz bardziej bezradne wobec wyzwań naszych czasów. Jakże chętnie witają wyzwanie, któremu w końcu są w stanie stawić czoła. Jak bardzo palą się, by potraktować je jako kryzys najwyższej wagi. Jakże naturalnie ich systemy zarządzania informacją wybierają najbardziej alarmujące obrazy. Z jaką łatwością społeczeństwo przyłącza się do paniki, przyjmując zagrożenie, któremu rząd potrafi sprostać, jako groźbę zastępczą dla rozmaitych niewypowiedzianych niebezpieczeństw, którym sprostać nie może.

Większość wyzwań naszych czasów nie poddaje się sile. Nasze antybiotyki i chirurgia nie dają sobie rady z piętrzącymi się kryzysami zdrowotnymi chorób autoimmunologicznych, uzależnień i otyłości. Nasze karabiny i bomby, skonstruowane by zwyciężać armie, są bezużyteczne, gdy chodzi o anihilację nienawiści między narodami czy też ochronę naszych rodzin przed przemocą domową. Nasza policja i więzienia nie są w stanie zmienić warunków rodzących przestępczość. Nasze pestycydy nie mogą odnowić zrujnowanej gleby. Covid-19 przypomina dobre dawne czasy, gdy wyzwania chorób zakaźnych ustępowały przed nowoczesną medycyną i higieną, kiedy nazizm uległ machinie wojennej, a sama przyroda poddała się, tak przynajmniej nam się wydawało, technologicznym podbojom i ulepszeniom. Przypomina dni, w których nasza broń zdawała egzamin, a stan świata zdawał się poprawiać z każdą kolejną technologią kontroli.

Jakie problemy ustępują pod działaniem dominacji i kontroli? Takie, które powodowane są przez coś z zewnątrz, coś Innego. Kiedy zaś przyczyną problemu jest coś bezpośrednio związanego z nami samymi, jak bezdomność czy nierówność, uzależnienie czy otyłość, nie ma z kim prowadzić wojny. Możemy spróbować obsadzić jakiegoś wroga, winiąc na przykład miliarderów, Władimira Putina albo samego diabła, ale wówczas brak nam kluczowej informacji – przede wszystkim, jakie bazowe warunki pozwalają miliarderom (lub wirusom) tak się mnożyć.

Jeśli istnieje jakaś rzecz, w której nasza cywilizacja się wyróżnia, to jest to walka z wrogiem. Cieszy nas każda okazja, by robić to, co robimy najlepiej, coś, co dowodzi wartości naszych technologii, systemów i światopoglądu. Tak więc, fabrykujemy sobie wrogów, formułując problemy takie, jak przestępczość, terroryzm i choroba wedle schematu „my kontra oni” i mobilizujemy nasze zbiorowe energie dla przedsięwzięć, które zmieszczą się w ramach tej wizji. Typujemy zatem Covid-19 jako wezwanie do broni, reorganizując społeczeństwo jakby miało podjąć wysiłek wojenny, podczas gdy nad możliwością zagłady nuklearnej, katastrofy ekologicznej czy głodowej śmierci pięciu milionów dzieci potrafimy przejść do porządku dziennego.

Narracja spiskowa

Fraza „z powodu Covid-19” wydaje się usprawiedliwiać tyle pozycji na totalitarnej liście życzeń, że są tacy, którzy wierzą, iż jest to umyślna rozgrywka o władzę. Nie jest moim celem propagowanie tej teorii ani też podważanie jej, chociaż zaoferuję tu parę uwag z meta-poziomu. Najpierw, krótki przegląd.

Teorie owe (jest wiele wariantów) mówią o Event 201 („Wydarzenie 201”, sponsorowane przez Gates Foundation, CIA, itd., we wrześniu ubiegłego roku) i białej księdze Fundacji Rockefellera z 2010 roku, w szczegółach opisującej scenariusz zatytułowany „Lockstep”; w obu dokumentach wyłożona jest autorytarna reakcja władz na hipotetyczną pandemię. Zwracają one uwagę, że infrastruktura, technologia i struktury prawne dla wprowadzenia stanu wojennego są już przygotowywane od wielu lat. Jedyne, czego było trzeba, to jakiś sposób, by społeczeństwo mogło takie działanie zaakceptować – i oto sposób się pojawił. Bez względu na to, czy obecne formy kontroli mają zostać na stałe, czy nie, powstał precedens dla:

  • śledzenia przemieszczania się ludzi o każdej porze (z powodu koronawirusa)

  • zawieszenia wolności zgromadzeń (z powodu koronawirusa)

  • objęcia cywilów nadzorem militarnym (z powodu koronawirusa)

  • pozaprawnego zatrzymania na czas nieokreślony (kwarantanna, z powodu koronawirusa)

  • wstrzymania obiegu gotówki (z powodu koronawirusa)

  • cenzorowania internetu (by zwalczać dezinformację, z powodu koronawirusa)

  • przymusowych szczepień i innych zabiegów lekarskich, ustanawiających władzę państwa nad naszymi ciałami (z powodu koronawirusa)

  • sklasyfikowania wszystkich aktywności i celów podróży jako wyraźnie dozwolone lub zabronione (można wyjść z domu w tym celu, a w tamtym – już nie), eliminujące „szarą strefę”, wobec której nie ma żadnych zarządzeń. Takie wyczerpujące regulacje to sama istota totalitaryzmu. Jakkolwiek są one teraz konieczne, z powodu, no cóż, koronawirusa.

Jest to smakowita pożywka dla teorii spiskowych. Nie widzę powodów by twierdzić, że któraś z nich nie jest prawdziwa, jakkolwiek ta sama sekwencja wydarzeń mogła rozwinąć się wskutek nieuświadomionej systemowej tendencji do narastającej kontroli. Skąd się bierze ta tendencja? Jest ona wpleciona w DNA cywilizacji. Przez tysiąclecia, cywilizacja (w przeciwieństwie do niewielkich kultur tradycyjnych) pojmowała postęp jako kwestię rozciągania kontroli nad światem: udomowienie dzikich zwierząt, podbicie barbarzyńców, okiełznanie sił przyrody i uporządkowanie społeczeństwa według zasad prawa i rozumu. Rozbudowę kontroli przyśpieszyła rewolucja naukowa, która wystrzeliła „postęp” na nowe wyżyny: uporządkowanie rzeczywistości według obiektywnych kategorii i miar, oraz panowanie nad materią za pomocą technologii. Wreszcie, nauki społeczne zapowiedziały użycie tych samych środków i metod, by spełnić ambicje (sięgające Platona i Konfucjusza) stworzenia społeczeństwa doskonałego.

Ci zatem, którzy pełnią rolę cywilizacyjnej administracji, ucieszą się z pewnością na możliwość wzmocnienia kontroli, bo w końcu służy ona wielkiej wizji przeznaczenia ludzkości: doskonale uporządkowanego świata, w którym choroby, przestępstwa, bieda, a może nawet samo cierpienie można za pomocą inżynierii społecznej wykluczyć z istnienia. Nie trzeba doszukiwać się tu żadnych niskich pobudek. Rzecz jasna, chcieliby oni wiedzieć, gdzie każdy jest w danym momencie – by jeszcze lepiej zadbać o wspólne dobro. Dla nich, Covid-19 ukazuje, jak bardzo jest to konieczne. „Czy w świetle koronawirusa, możemy pozwolić sobie na swobody demokratyczne?”, pytają. „Czy też teraz musimy je z konieczności poświęcić dla własnego bezpieczeństwa?”. To znany refren, bo towarzyszył on już innym kryzysom w przeszłości, na przykład 9/11 (katastrofie 11 września).

By zrobić nowy użytek z popularnej metafory: wyobraźcie sobie człowieka z młotkiem, który łazi dookoła, szukając powodu, by go użyć. Nagle widzi sterczący gwóźdź. Od dłuższego czasu szukał gwoździa, waląc w śruby i nity bez szczególnego powodzenia. Wyznaje on światopogląd, według którego najlepszym narzędziem jest młotek a świat można znacznie ulepszyć wbijając gwoździe. I o to gwóźdź! Moglibyśmy podejrzewać, że w swym zapale sam umieścił tam ten gwóźdź, ale nie ma to właściwie żadnego znaczenia. Może nawet to, co sterczy, to wcale nie jest gwóźdź – ale jest wystarczająco do gwoździa podobne, by zacząć walić. Gdy narzędzie jest w pogotowiu, na pewno pojawi się okazja, żeby go użyć.

Dodam jeszcze, dla tych, którzy mają skłonność do powątpiewania we władze i autorytety: być może tym razem to faktycznie jest gwóźdź. W takim razie młotek jest istotnie właściwym narzędziem – wtedy zasada młotka zadziała z jeszcze większą siłą, gotowa na śruby, przyciski, przytrzaśnięcia czy rozdarcia.

Tak czy owak, problem, z którym mamy do czynienia jest o wiele głębszy, niż problem obalenia niegodziwej koterii Illuminati. Nawet, jeśli istnieją, to, zważywszy na skłonności cywilizacji, ten sam trend utrzymałby się i bez nich, albo też powstaliby nowi Illuminati, by przejąć funkcje tych starych.

Prawdziwa czy nie, idea, jakoby epidemia była jakimś potwornym zamachem popełnionym przez złoczyńców na społeczeństwie, nie jest bardzo odległa od mentalności typu „znajdźmy patogen”. To mentalność krzyżowca, mentalność wojenna. Umiejscawia ona źródło choroby socjo-politycznej w patogenie, z którym można następnie walczyć, w koźle ofiarnym, odciętym od nas samych. Ryzykuje przeoczenie warunków, które czynią społeczeństwo żyznym gruntem dla działania takiego spisku. Czy zasiew był celowy, czy też zasiał go wiatr, jest według mnie kwestią drugorzędną.

To, co teraz powiem, dotyczy tematu niezależnie od tego, czy Covid-19 to broń stworzona z pomocą inżynierii genetycznej, czy też wiąże się on ze sprawą 5G, czy ktoś używa go, by coś „nie wyszło na jaw”, czy jest to koń trojański dla światowej władzy totalitarnej, czy jest bardziej śmiercionośny niż nam powiedziano, czy też jest mniej śmiercionośny, niż nam powiedziano, czy powstał w laboratorium w Wuhan, czy w Fort Detrick, a może jest dokładnie tym, co mówią nam CDC i WHA. Ma to zastosowanie nawet, jeśli wszyscy całkowicie się mylą co do roli, jaką w obecnej epidemii gra wirus SARS-CoV-2. Posiadam własne zdanie, ale jeśli czegokolwiek nauczyłem się w tym kryzysowym czasie, to tego, że tak naprawdę nie mam pojęcia, co się dzieje. Nie wiem, jak ktokolwiek może to wiedzieć, pośród przepełniającej internet mieszaniny sprzecznych wiadomości, fejk-niusów, plotek, znikających informacji, teorii spiskowych, propagandy i narracji doprawionych polityką. Chciałbym, żeby o wiele więcej ludzi pogodziło się z tym, że nic nie wiedzą. Mówię to zarówno do tych, którzy wyznają narrację dominującą, jak i do tych, którzy wyrąbują sobie drogę do teorii mniej prawomyślnych. Na jakie informacje nakładamy blokadę, by utrzymać integralność swojego światopoglądu? Zachowajmy pokorę odnośnie własnych przekonań: tym razem to sprawa życia i śmierci.

Wojna ze śmiercią

Mój siedmioletni syn od dwóch tygodni nie widział się ani nie bawił z żadnym innym dzieckiem. Miliony innych dzieciaków jadą na tym samym wózku. Większość ludzi zgodziłaby się, że miesiąc bez interakcji społecznych dla wszystkich tych dzieci nie jest zbyt wielkim poświęceniem, gdy chodzi o uratowanie miliona ludzi przed śmiercią. Ale gdyby chodziło o sto tysięcy? A gdyby to poświęcenie miało trwać nie miesiąc, a cały rok? Albo pięć lat? Różne osoby mogą mieć na ten temat różne opinie, zależnie od wyznawanych wartości.

Zastąpmy te pytania czymś bardziej osobistym, czymś, co przebije nieludzki, utylitarny sposób myślenia, który zmienia ludzi w dane statystyczne i poświęca jakąś ich liczbę dla czegoś innego. Dla mnie istotnym pytaniem jest: czy poprosiłbym wszystkie te dzieci, by wyrzekły się zabawy przez całą wiosnę, gdyby miało to zmniejszyć ryzyko, że umrze moja matka, albo właściwie, że ja sam umrę? Mógłbym też spytać: czy zarządziłbym koniec przytulania się i podawania rąk na powitanie, gdyby miało to uratować mi życie? Nie ma to umniejszyć wartości życia mojej mamy albo mojego własnego, oba są bardzo cenne. Jestem wdzięczny za każdy dzień, w którym mama wciąż jest z nami. Jednak te pytania wydobywają na światło dzienne niezwykle ważne zagadnienia. Jaki jest właściwy sposób życia? Jaki jest właściwy sposób umierania?

Odpowiedź na takie pytania, czy zadawane we własnym imieniu, czy w imieniu całego społeczeństwa, zależy od tego, jak ujmujemy śmierć i na ile cenimy zabawę, dotyk i bycie razem, jak również swobody obywatelskie i wolność osobistą. Nie ma łatwej formuły pozwalającej zrównoważyć te wartości.

W czasie mojego życia widziałem, jak społeczeństwo kładzie coraz większy nacisk na bezpieczeństwo, ochronę i redukcję ryzyka. Ta przemiana dotknęła szczególnie dzieciństwa: kiedy byłem chłopcem, codziennością były dla nas wyprawy bez nadzoru dorosłych o kilometr czy dwa od domu – takie zachowanie mogłoby w dzisiejszych czasach kosztować rodziców wizytę pracownika opieki społecznej. Przejawia się też ona w rosnącej liczbie zawodów, w których używa się gumowych rękawiczek; wszechobecności płynu dezynfekującego; w tym, że budynki szkół zamknięte są dla ludzi z zewnątrz, strzeżone przez ochronę i poddane stałemu nadzorowi kamer; we wzroście środków bezpieczeństwa na lotniskach i granicach; podwyższonej świadomości odpowiedzialności prawnej i ubezpieczenia od odpowiedzialności; wykrywaczach metalu w wejściach na areny sportowe, do wielu budynków publicznych i tak dalej. Podsumowując, przypomina to opis państwa policyjnego.

Mantra „po pierwsze – bezpieczeństwo” wywodzi się z systemu wartości, którego absolutnym priorytetem jest przetrwanie i który deprecjonuje inne wartości, takie jak przyjemne spędzanie czasu, przygoda, zabawa i badanie granic swoich możliwości. Tymczasem inne kultury mają inne priorytety. Na przykład, w wielu kulturach rdzennych i tradycyjnych o wiele mniej uwagi poświęca się pilnowaniu dzieci, o czym można się przekonać czytając klasyczną pracę Jean Liedloff W głębi kontituum. Pozwalają tam dzieciom podejmować ryzyko i brać odpowiedzialność, w stopniu, który większość współczesnych ludzi uznałaby za szaleńczy, wierzą bowiem, że konieczną potrzebą dziecka jest nauczenie się polegania na sobie i dobrej oceny sytuacji. Sądzę, że większość ludzi w dzisiejszych czasach, szczególnie ludzi młodszych, zachowała coś z tej wrodzonej gotowości poświęcenia bezpieczeństwa, by żyć pełnią życia. Jednak otaczająca nas kultura bezwzględnie stara się wmanewrować nas w życie w strachu, stwarzając systemy, które są ucieleśnieniem lęku. W systemach tych zachowanie bezpieczeństwa ma wartość nadrzędną. Tak oto, mamy system medyczny, w którym większość decyzji podejmuje się na drodze kalkulacji ryzyka i dla którego najgorszym możliwym wynikiem, oznaczającym kompletną porażkę lekarza, jest śmierć. A jednak przez cały czas wiemy, że śmierć czeka nas tak czy inaczej. Uratowanie życia tak naprawdę oznacza odroczenie śmierci.

Ostatecznym spełnieniem nakreślonego przez cywilizację programu kontroli byłby tryumf nad samą śmiercią. Nie dopiąwszy tego celu, społeczeństwo współczesne zadowala się substytutem tego tryumfu: zaprzeczeniem zamiast zwycięstwa. Nasze społeczeństwo to wspólnota zaprzeczania śmierci, począwszy od ukrywania zwłok, poprzez fetyszyzowanie młodości, po składowanie staruszków w domach opieki. Nawet jego obsesja pieniądza i własności – przedłużeń „ja”, jak podpowiada słowo „moje” – wyraża urojenie, że nietrwałą jaźń można utrwalić dodając do niej jakieś załączniki. Wszystko to jest nieuniknione w świetle „opowieści o ja”, jaką oferuje współczesność: opowieści o oddzielonej jednostce w świecie Innego. Otoczone przez genetyczną, społeczną i ekonomiczną konkurencję, „ja” musi się chronić i dążyć do dominacji, by zachować swój dobrostan. Musi zrobić wszystko, co może, by uchronić się przed śmiercią, która (wedle „opowieści o Oddzieleniu”) oznacza totalną anihilację. Nauki biologiczne nauczyły nas nawet, że samo sedno naszej natury polega na maksymalizacji szans przetrwania i reprodukcji.

Spytałem przyjaciółki, lekarki, która spędziła jakiś czas wśród plemienia Q’ero w Peru, czy Q’ero zdecydowaliby się na intubację kogokolwiek dla ratowania życia. „Jasne, że nie”, powiedziała. „Wezwaliby szamana, by pomógł tej osobie dobrze umrzeć”. Dobra śmierć (co niekoniecznie oznacza śmierć bezbolesną) nie bardzo jest obecna w dzisiejszym języku medycznym. Nie ma zapisów szpitalnych mówiących, czy pacjent umarł dobrze. Nie zostałoby to zaliczone w poczet wyników pozytywnych. W świecie odosobnionego „ja”, śmierć jest ostateczną katastrofą.

Ale czy jest nią naprawdę? Rozważcie taką oto perspektywę, opisaną przez dr Lissę Rankin: „Nie każdy z nas chciałby być na oddziale intensywnej terapii, oddzielony od bliskich, podłączony do maszyny, która za niego oddycha, ryzykując śmierć w samotności – nawet, gdyby oznaczało to zwiększenie jego szans na przetrwanie. Niektórzy z nas woleliby raczej być w domu, w ramionach swoich bliskich, nawet, gdyby miało to oznaczać, że nasz czas już nadszedł… Pamiętajcie: śmierć to nie koniec. Śmierć, to powrót do domu”.

Kiedy „ja” rozumie się jako relacyjne, współzależne, nawet współ-istniejące, wówczas „ja” przelewa się w „innego”, a „inny” na powrót przelewa się w „ja”. Rozumiejąc jaźń jako siedzibę świadomości w macierzy relacji i więzi, człowiek nie szuka już wroga jako klucza do rozumienia każdego problemu, poszukuje raczej zakłóceń równowagi w relacjach. Miejsce śmierci zajmuje śmiałe poszukiwanie dobrego życia w pełni i widzimy, że strach przed śmiercią jest w istocie strachem przed życiem. Ile życia zechcemy się wyrzec dla bezpieczeństwa?

Totalitaryzm – czyli kontrola doskonała – to nieunikniony produkt mitologii oddzielonej jaźni. Co, poza zagrożeniem życia, takim jak wojna, zasługiwałoby na kontrolę totalną? Dlatego też Orwell uznał bezustanną wojnę za kluczowy element rządów Partii.

Na tle programu kontroli, wyparcia śmierci i oddzielonej jednostki, założenie, że polityka społeczna powinna dążyć do zminimalizowania liczby ofiar śmiertelnych nie ulega kwestii. Jest to cel, wobec którego inne wartości, takie jak zabawa, wolność itp., są wartościami podrzędnymi. Covid-19 daje nam okazję do poszerzenia tego poglądu. Tak, uznajmy życie za święte, jeszcze bardziej święte, niż kiedykolwiek. Uczy nas tego właśnie śmierć. Uznajmy każdą osobę, młodą czy starą, chorą czy zdrową, za prawdziwie świętą, cenną i kochaną istotę. A w kręgu naszych serc zróbmy miejsce dla jeszcze innych świętych wartości. Uznawać życie za świętość nie znaczy po prostu długiego życia – to oznacza żyć dobrze, właściwie i w pełni.

Tak jak lęk w ogólności, lęk związany z koronawirusem wskazuje nam na to, co znajduje się poza nim. Każdy, kto doświadczył odejścia kogoś bliskiego, wie, że śmierć to portal do miłości. Covid-19 przywrócił śmierci ważność w świadomości społeczeństwa, które wypiera jej istnienie. Po drugiej stronie lęku widzimy miłość, którą śmierć wyzwala. Niech więc się rozlewa. Niech nasyci glebę naszej kultury i wypełni warstwy wodonośne, aż wsączy się poprzez pęknięcia w naszych zmurszałych instytucjach, naszych systemach i nawykach. Niektóre z nich też mogą umrzeć.

W jakim świecie przyjdzie nam żyć?

Ile ze swego życia chcemy poświęcić na ołtarzu bezpieczeństwa? Jeśli miałoby to zwiększyć nasze bezpieczeństwo, to czy chcemy żyć w świecie, gdzie istoty ludzkie nigdy nie spotykają się w większym towarzystwie? Czy chcemy poza domem zawsze nosić maski? Czy chcemy, by poddawano nas badaniom lekarskim, ilekroć podróżujemy, o ile to ocali życie jakiejś liczbie osób rocznie? Czy jesteśmy gotowi przyjąć umedycznienie życia w ogólności, przekazując swe ciała we władanie autorytetów medycznych (wybranych przez władze polityczne)? Czy chcemy, by każde wydarzenie było wydarzeniem wirtualnym? Na ile jesteśmy chętni, by żyć w lęku?

Covid-19 w końcu ustąpi, ale zagrożenie chorobą zakaźną jest czynnikiem stałym. Nasza reakcja wyznacza bieg wydarzeń na przyszłość. Życie publiczne, życie wspólnotowe, życie dzielonej fizyczności powoli zanikało już od kilku pokoleń. Zamiast robić zakupy w sklepie, zamawiamy dostawę do domu. Zamiast, żeby cała czereda dzieci bawiła się razem na podwórku, umawiamy się z rodzicami innych dzieci, żeby nasze dziecko mogło się z nimi pobawić albo też dzieci spotykają się online. Zamiast placu, na którym ludzie mogą zbierać się i wymieniać opinie, mamy forum w internecie. Czy chcemy izolować się jeszcze bardziej od siebie nawzajem i od świata?

Nietrudno sobie wyobrazić, zwłaszcza, jeżeli wszyscy skwapliwie zastosują się do zaleceń dystansowania społecznego, że Covid-19 utrzyma się dłużej niż 18 miesięcy, których, jak nam powiedziano, mamy się spodziewać. Nietrudno wyobrazić sobie, że w tym czasie pojawią się nowe wirusy. Nie jest też trudno wyobrazić sobie, że środki pogotowia staną się normą (żeby nie dopuścić do kolejnego wybuchu epidemii), tak jak stan pogotowia obwieszczony po katastrofie 11 września wciąż się teraz stosuje. Nietrudno sobie wyobrazić, że (zgodnie z tym, co się nam mówi) możliwe jest ponowne zarażenie, tak, że choroba nigdy się nie wyczerpie. To oznacza, że tymczasowe zmiany w naszym sposobie życia mogą zadomowić się na dobre.

Czy w ramach ograniczenia ryzyka kolejnej pandemii, wybierzemy życie w społeczeństwie bez przytulania, podawania sobie ręki na powitanie i „przybijania piątki” już na zawsze? Czy wybierzemy życie w społeczeństwie, w którym nie możemy już spotykać się zbiorowo? Czy koncerty, zawody sportowe i festiwale przejdą do przeszłości? Czy dzieci nie będą się już bawić z innymi dziećmi? Czy wszystkie kontakty międzyludzkie będą zapośredniczone przez maski i komputery? Nie będzie już lekcji tańca, zajęć karate, konferencji i kościołów? Czy ograniczenie umieralności ma być naszą miarą postępu? Czy postęp ludzkości oznacza oddzielenie? Czy to jest nasza przyszłość?

To samo pytanie dotyczy narzędzi administracyjnych potrzebnych by kontrolować przemieszczanie się ludzi i przepływ informacji. W chwili powstawania tego artykułu, cały kraj zmierza do zamknięcia. W niektórych państwach, żeby wyjść teraz z domu, trzeba wydrukować formularz z rządowej strony internetowej. Przypomina mi to pobyt w szkole, kiedy to trzeba było za każdym razem dostać pozwolenie, by móc gdziekolwiek pójść. Podobnie jest w więzieniu. Czy wyobrażamy sobie przyszłość, gdzie będziemy cały czas używać elektronicznych przepustek, system, w którym wolnością przemieszczania się zarządzają administratorzy państwowi i odpowiednie oprogramowanie, o każdej porze, bez przerwy? Gdzie każdy ruch jest śledzony i uznany albo za dozwolony, albo za zabroniony? Gdzie, dla naszej ochrony, informacje zagrażające naszemu zdrowiu (o czym decydują, ponownie, różne władze i autorytety) są cenzurowane dla naszego własnego dobra? Podobnie jak było z katastrofą 11 września, Covid-19 przebija atutem wszelkie obiekcje.

Pierwszy raz w historii zaistniały środki technologiczne pozwalające na zrealizowanie takiej wizji, przynajmniej w krajach rozwiniętych (na przykład: zastosowanie telefonów komórkowych do wymuszania dystansowania społecznego2). Po przejściu wyboistej drogi do zmiany, możemy znaleźć się w społeczeństwie, w którym całe nasze życie rozgrywa się online: zakupy, spotkania, rozrywka, życie towarzyskie, praca, nawet randki. Czy tego właśnie chcemy? Ile uratowanych ludzkich żywotów warta jest taka zmiana?

Jestem pewien, że wiele środków kontroli, które teraz są stosowane, w przeciągu kilku miesięcy zostanie częściowo rozluźnionych. Zawieszonych, lecz czekających w pogotowiu. Tak długo, jak istnieć będą choroby zakaźne, środki te z dużym prawdopodobieństwem będą w przyszłości regularnie narzucane albo też ludzie będą narzucać je sobie sami, w formie nawyków. Jak mówi Deborah Tannen, współautorka artykułu w „Politico”1 na temat tego, jak koronawirus zmieni świat na stałe: “Wiemy teraz, że dotykanie różnych rzeczy, przebywanie z innymi ludźmi i oddychanie w zamkniętej przestrzeni może być ryzykowne… wzdryganie się na widok wyciągniętej na powitanie ręki czy też powstrzymywanie się przed dotykaniem własnej twarzy może stać się naszą drugą naturą – i możemy też odziedziczyć ogólnospołeczną nerwicę natręctw, jako że nikt z nas nie może się już powstrzymać przed ciągłym myciem rąk”. Po tysiącach, ba, milionach lat dotyku, kontaktu, wspólnoty – czy szczytem rozwoju ludzkości ma być zaprzestanie takich czynności ze względu na związane z nimi ryzyko?

Życie jest wspólnotą

Paradoksem pozostanie to, jak rzadko program kontroli przybliża nas do swego celu. Pomimo systemów alarmowych założonych w prawie każdym domu przedstawicieli wyższej klasy średniej, ludzie nie czują się mniej zalęknieni i niepewni w porównaniu z poprzednim pokoleniem. Pomimo skomplikowanych środków ostrożności, nie zmniejszyła się liczba strzelanin na terenie szkół. Pomimo fenomenalnych postępów w technologii medycznej, ludzie w ciągu ostatnich trzydziestu lat stali się ogólnie raczej mniej zdrowi, jako że liczba chorych na choroby chroniczne wzrosła, oczekiwana długość życia zatrzymała się, zaś w USA i Wielkiej Brytanii nawet spadła.

Podobnie środki wprowadzane w celu kontroli nad Covid-19 mogą ostatecznie spowodować więcej cierpienia i śmierci niż całe cierpienie i śmierć, którym doraźnie zapobiegną. Minimalizacja liczby zgonów oznacza zminimalizowanie tylko tych, które umiemy przewidzieć i policzyć. Niemożliwością jest policzenie dodatkowych, które mogą być np. skutkiem depresji wywołanej izolacją, rozpaczy spowodowanej bezrobociem albo obniżenia odporności i pogorszenia zdrowia, wywołanych chronicznym odczuwaniem strachu. Wykazano, że samotność i brak kontaktów społecznych zwiększają podatność na stany zapalne, depresję i demencję4. Według dr med. Lissy Rankin5, zanieczyszczenie powietrza zwiększa ryzyko śmierci o 6%, otyłość o 23%, nadużywanie alkoholu o 37%, a samotność o 45%.

Innym niebezpieczeństwem, którego nie uwzględnia się w kosztorysie, jest spadek odporności spowodowany przez nadmierną higienę i fizyczne oddalenie od innych. Nie tylko kontakty społeczne są konieczne dla zdrowia, również kontakty ze światem mikroorganizmów. Ogólnie rzecz biorąc, drobnoustroje nie są naszymi wrogami, a raczej sprzymierzeńcami w kwestiach zdrowotnych. Bioróżnorodność w naszych wnętrznościach, obejmująca bakterie, wirusy, grzyby i inne organizmy, jest nieodzowna dla dobrego funkcjonowania naszego systemu odpornościowego, a różnorodność tę utrzymuje się poprzez kontakt z ludźmi i całym żywym światem. Nadmierne mycie rąk, nadużywanie antybiotyków, aseptyczna czystość i brak kontaktów z innymi mogą spowodować więcej szkody niż pożytku. Wynikające z nich alergie i zaburzenia autoimmunologiczne mogą okazać się gorsze niż choroba zakaźna, której miejsce zajmą. Zarówno ze społecznego, jak i z biologicznego punktu widzenia, to wspólnota zapewnia zdrowie. Życie nie rozwija się w izolacji.

Postrzeganie świata według klucza „my kontra oni” przesłania nam rzeczywistość, w której życie i zdrowie odnajdują się w ramach wspólnoty. Weźmy na przykład choroby zakaźne: nie udaje nam się wyjść poza teorię złego patogenu i spytać: jaka jest rola wirusów w mikrobiomie człowieka? Jakie warunki powodują, że w ciele zaczynają mnożyć się szkodliwe wirusy? Dlaczego niektórzy ludzie mają łagodne objawy, a inni – ostre (pominąwszy nic nie wyjaśniające i niezmiernie pojemne uzasadnianie „niską odpornością”)? Jaką pozytywną rolę mogą odgrywać grypy, przeziębienia i inne nieśmiercionośne choroby w utrzymaniu zdrowia?

Myślenie w kategoriach „wojny z zarazkami” przynosi podobne rezultaty do wojen z terrorem, z przestępczością, z chwastami i innych niekończących się walk, które odbywają się na arenie politycznej i na poziomie relacji międzyludzkich. Po pierwsze, generuje bezustanny konflikt; po drugie, odwraca uwagę od prawdziwych przyczyn powstawania chorób, terroryzmu, przestępczości, chwastów i całej reszty.

Pomimo odwiecznego przekonania polityków, że wojny toczy się w imię pokoju, wojna w sposób nieunikniony sprowadza tylko coraz to nową wojnę. Bombardując jakiś kraj, by wybić terrorystów, nie tylko ignorujemy warunki podstawowe, w których ów terroryzm powstaje, ale ten stan zaostrzamy. Zamykając przestępców w więzieniu, nie tylko ignorujemy podstawowe warunki, które rodzą przestępstwo, ale dodatkowo je zaostrzamy, rozbijając rodziny i społeczności, i powodując wrastanie osadzonych w przestępczy świat. A reżim antybiotyków, szczepionek i innych lekarstw sieje spustoszenie w ekologii ciała, która jest podstawą wysokiej odporności. Zaś poza ciałem, kampanie masowego spryskiwania, spowodowane przez Zika, gorączkę Denga, a teraz Covid-19, spowodują nieopisane szkody w ekologii przyrody. Czy ktoś się zastanowił, jaki wpływ na ekosystem będzie miało naszprycowanie go mieszankami antywirusowymi? Taka strategia (którą wprowadzono już w życie w różnych miejscach Chin i Indii) jest do pomyślenia tylko w ramach umysłowości Oddzielenia, która nie pojmuje, że wirusy są integralną częścią sieci życia.

By lepiej zrozumieć, o co chodzi z warunkami podstawowymi, rozważcie niektóre ze statystyk śmiertelności we Włoszech (z tamtejszego Narodowego Instytutu Zdrowia), oparte na analizie setek przypadków śmiertelnych zachorowań na Covid-19. Z wszystkich przeanalizowanych, mniej niż 1% osób nie cierpiało na poważne choroby chroniczne. Około 75% cierpiało na nadciśnienie, 35% chorych było na cukrzycę, 33% na niedokrwienie serca, 24% na migotanie przedsionków, 18% na niedoczynność nerek – wymienione były też inne choroby, których nie mogłem rozszyfrować z włoskiego raportu2. Prawie połowa zmarłych cierpiała na trzy lub więcej z tych poważnych patologii. Amerykanie, nękani przez otyłość, cukrzycę i inne chroniczne dolegliwości, są co najmniej równie podatni jak Włosi. Czy mamy zatem winić wirusa (który zabił niewielu ludzi z samą tylko infekcją Covid-19), czy też powinniśmy winić leżące u podstaw zgonów słabe zdrowie? Tu znowu można zastosować analogię napiętej liny. Miliony ludzi we współczesnym świecie są wątłego zdrowia, czekają tylko na jakiś trywialny czynnik, który pośle ich na drugą stronę. Oczywiście, myśląc na krótką metę, chcemy uratować im życie; grozi nam jednak, że zatracimy się w nieskończonym ciągu krótkich met, zwalczając jedną chorobę zakaźną po drugiej i nigdy nie weźmiemy się za warunki podstawowe, które czynią ludzi tak podatnymi. Jest to problem znacznie trudniejszy do rozwiązania, ponieważ nie zmienimy tych warunków podstawowych za pomocą walki. Nie ma patogenu, który powoduje cukrzycę, otyłość, uzależnienie, depresję czy zespół stresu pourazowego. Ich przyczyna to nie żaden Inny, nie jakiś obcy nam wirus, którego ofiarą padamy.

Nawet w przypadku chorób takich, jak Covid-19, przy których możemy określić wirusa patogennego, sprawa nie jest taka prosta, jak wojna pomiędzy wirusem a jego ofiarą. Istnieje teoria alternatywna wobec teorii zarazków chorobowych, która widzi zarazki jako część większego procesu. Kiedy warunki są odpowiednie, mnożą się one w ciele, czasem zabijając gospodarza, ale również, potencjalnie, ulepszając same warunki, w których najpierw otrzymały gościnę – na przykład czyszcząc nagromadzone toksyczne śmieci poprzez wydzielanie śluzu albo (mówiąc w przenośni) wypalenie ich z pomocą gorączki. Teoria ta, czasem nazywana „teorią terytorium” mówi, że zarazki to bardziej symptom niż przyczyna choroby. Udatnie wyjaśnia ją pewien mem: „Twoja rybka jest chora. Teoria zarazków: odizoluj rybkę. Teoria terytorium: wyczyść akwarium”.

Współczesną kulturę zdrowia cechuje pewna schizofrenia. Z jednej strony, obserwujemy stałe pączkowanie i rozrastanie się ruchu „wellness”, obejmującego medycynę alternatywną i holistyczną. Doradza się zioła, medytację i jogę dla wzmocnienia odporności. Ruch ten zwraca uwagę na emocjonalne i duchowe wymiary zdrowia; na przykład to, że różne postawy i przekonania mogą spowodować chorobę lub uzdrowienie. Wszystko to najwyraźniej znikło w huraganie koronawirusa, który przywrócił ludzkość do „ustawień domyślnych” kowencjonalnej medycyny.

Przypadek wart zastanowienia: zmusza się kalifornijskich akupunkturzystów, by zamknęli interes, akupunkturę uznano bowiem za „niekonieczną”. Z punktu widzenia konwencjonalnej wirusologii, jest to zrozumiałe. Ale, jak zauważyła na FB pewna akupunkturzystka: „A co z moim pacjentem, z którym pracuję nad odstawieniem opioidów przepisanych mu na ból kręgosłupa? Będzie musiał znów zacząć je brać”. Z punktu widzenia autorytetów medycznych, alternatywne sposoby myślenia i działania, interakcje społeczne, zajęcia jogi, suplementy i tym podobne, to jakieś frywolne wybryki, gdy przychodzi do prawdziwych chorób, powodowanych przez prawdziwe wirusy. W obliczu kryzysu spycha się je na bok, określając eterycznym imieniem „wellness”. Nawrót ortodoksji w czasie Covid-19 jest tak intensywny, że cokolwiek, co jest choćby trochę niekonwencjonalne, jak na przykład dożylne przyjmowanie witaminy C, zostało kompletnie zdjęte z tablicy aż do przedwczoraj (wciąż roi się od artykułów „dementujących” „mit” jakoby witamina C mogła pomóc w walce z Covid-19). Nie słyszałem też, by Centra Kontroli i Prewencji chorób głosiły dobrą nowinę o zbawiennym działaniu ekstraktu z czarnego bzu, grzybów medycznych, obniżenia spożycia cukru, N-acetylo L-cysteiny, korzenia traganka, czy witaminy D. Dobroczynne działanie powyższych to nie temat jakichś mętnych spekulacji, lecz fakt poparty badaniami o szerokim zasięgu i wytłumaczalny na podstawie wiedzy o fizjologii. Na przykład, dowiedziono, że N-acetylo L-cysteina radykalnie obniża częstość zachorowań na choroby grypo-podobnie oraz znacznie łagodzi ich objawy.

Jak dowodzą statystyki, które wcześniej podałem, dotyczące autoimmunologii, otyłości itd., Ameryka i współczesny świat w ogólności stoją w obliczu kryzysu zdrowia. Czy w odpowiedzi na kryzys mamy robić to samo, co do tej pory, tylko bardziej? Dotychczasową reakcją na Covid było zwrócenie się do medycznej ortodoksji ze zdwojoną siłą, przy jednoczesnym zepchnięciu praktyk niekonwencjonalnych oraz poglądów niezgodnych z głównym nurtem w kąt. Inną reakcją mogłoby być poszerzenie optyki pozwalające na zbadanie całego systemu, włącznie z tym, kto za co płaci, jak uzyskuje się dostęp i jak finansowane są badania, ale też na dostrzeżenie marginalnych dziedzin, takich jak zielarstwo, medycyna funkcjonalna i bioenergoterapia. Może da się wykorzystać tę szansę na rewaluację panujących teorii na temat choroby, zdrowia i ciała. Tak, chrońmy chorą rybkę najlepiej, jak potrafimy, ale może następnym razem nie będziemy musieli izolować i szpikować lekarstwami tylu rybek, jeśli zdołamy wyczyścić akwarium.

Nie mówię wam, żebyście natychmiast wybiegli do sklepu po słoiczek N-acetylo L-cysteiny czy innego suplementu, ani też, że jako społeczeństwo powinniśmy gwałtownie zmienić naszą reakcję, natychmiast zaprzestać dystansowania się jedni od drugich i zaczęli zamiast tego zażywać suplementy. Ale możemy skorzystać z tej przerwy w normalności, tego zatrzymania na rozstajach, by świadomie wybrać, jaką ścieżką pójdziemy dalej: jaki będzie system opieki zdrowotnej, jaki paradygmat zdrowia, jaki rodzaj społeczeństwa. Ta rewaluacja już się dzieje, nowy rozmach zyskują idee takie, jak na przykład powszechna darmowa opieka społeczna. Ta ścieżka również się rozwidla. Jaki rodzaj opieki zdrowotnej zostanie upowszechniony? Czy będzie ona tylko dobrowolna, czy też obowiązkowa dla wszystkich? Może każdy obywatel będzie musiał być zarazem pacjentem, może każdy będzie miał wykonany niewidzialnym atramentem kod paskowy, na dowód, że nie spóźnia się z wszystkimi przymusowymi szczepionkami i badaniami. Wtedy będzie mógł pójść do szkoły, wejść na pokład samolotu czy odwiedzić restaurację. Oto jedna z dostępnych nam ścieżek.

Istnieje również inna opcja. Zamiast zdwajać kontrolę, moglibyśmy w końcu obdarzyć uwagą i zaufaniem paradygmaty i praktyki holistyczne, które czekały na marginesie aż rozpuści się centrum, abyśmy z pokorą mogli wnieść je do środka i zbudować wokół nich nowy system.

Koronacja

Istnieje alternatywa dla raju kontroli doskonałej, który nasza cywilizacja od dawna starała się stworzyć, a który wycofuje się z równą prędkością, z jaką się do niego zbliżamy, niczym miraż na horyzoncie. Owszem, możemy tak, jak wcześniej, iść ścieżką wiodącą do większej izolacji, oddzielenia i kontroli, wierzyć, że są one konieczne dla naszego bezpieczeństwa i zaakceptować świat, w którym boimy się do siebie zbliżać. Albo możemy wykorzystać obecną pauzę, tę przerwę w normalności, by wkroczyć na ścieżkę ponownego zjednoczenia, ścieżkę holizmu, odzyskiwania straconych połączeń, naprawienia wspólnoty i ponownego włączenia się w sieć życia.

Czy jeszcze gorliwiej będziemy bronić osobnego „ja”, czy też przyjmiemy zaproszenie do świata, gdzie wszyscy jesteśmy w tym razem? Nie tylko w medycynie napotykamy to pytanie: natykamy się na nie w polityce, w ekonomii, jak i w życiu osobistym. Weźmy na przykład zagadnienie gromadzenia, które ucieleśnia myśl: „Dla wszystkich nie wystarczy, zamierzam więc zadbać, żeby wystarczyło dla mnie.” Inna reakcja mogłaby być taka: „Niektórym nie starcza, więc podzielę się z nimi tym, co mam”. Czy wolimy ćwiczyć się w osobistym przetrwaniu, czy we wzajemnym pomaganiu? Po co żyjemy na tym świecie?

Ludzie powszechnie zadają teraz pytania, które dotąd czaiły się tylko na marginesie głównego nurtu, w społeczności aktywistów. Co mamy zrobić w sprawie ludzi bezdomnych? Co powinniśmy zrobić w sprawie więźniów? Slumsów Trzeciego Świata? Co powinniśmy zrobić w kwestii ludzi bezrobotnych? Co z wszystkimi pokojówkami, kierowcami Ubera, hydraulikami, sprzątaczami, kierowcami autobusów i kasjerami, którzy nie mogą pracować zdalnie? I oto wreszcie kwitną idee takie jak umożenie pożyczek studenckich albo bezwarunkowy dochód podstawowy. Pytanie „jak mamy ochronić tych, którzy mogą być podatni na Covid” prowadzi nas do kolejnego: „jak w ogóle dbać o wszystkie osoby wymagające wsparcia i opieki?”.

To jest właśnie impuls, który się w nas rodzi – niezależnie od naszych błahych opinii co do tego, jak groźny jest Covid, skąd się wziął albo jaka jest najlepsza strategia, by go zwalczyć. Mówi on: teraz naprawdę zacznijmy się sobą nawzajem opiekować. Pamiętajmy, jak bardzo jesteśmy wszyscy cenni i jak cenne jest życie. Spiszmy inwentarz naszej cywilizacji, odrzyjmy ją z wierzchnich warstw aż zostaną tylko belki i przekonajmy się czy możemy zbudować piękniejszą.

Gdy Covid porusza nasze współczucie, coraz więcej z nas zdaje sobie sprawę, że nie chcemy wrócić do normalności, w której tak boleśnie tego współczucia brakuje. Mamy teraz okazję ukuć nową, bardziej współczującą normalność.

Mnożą się pełne nadziei znaki, że to właśnie się dzieje. Rząd Stanów Zjednoczonych, który długo zdawał się więźniem interesów bezdusznych korporacji, uwolnił setki miliardów dolarów wypłacając je bezpośrednio rodzinom. Donald Trump, który nie zasłynął dotąd jako ucieleśnienie współczucia, wydał moratorium na przejęcia domów i eksmisje. Z pewnością można spojrzeć cynicznie na oba te kroki; niemniej jednak, wprowadzają one w życie zasadę dbania o osoby znajdujące się w gorszym położeniu.

Z całego świata dobiegają opowieści o solidarności i uzdrowieniu. Jeden z moich przyjaciół posłał po 100 dolarów dziesięciorgu nieznajomych, którzy byli w ciężkiej potrzebie. Mój syn, który parę dni temu pracował w Dunkin’ Donuts, powiedział, że ludzie dają teraz pięć razy wyższe napiwki – a są to ludzie z klasy pracującej, wiele z nich to latynoscy kierowcy ciężarówek, którym samym daleko jest do finansowego bezpieczeństwa. Lekarze, pielęgniarki i „pracownicy nieodzowni” w innych zawodach ryzykują życie, by służyć ludziom. Oto kilka jeszcze przykładów erupcji miłości i życzliwości, zaczerpniętych ze strony organizacji ServiceSpace:

Być może jesteśmy już w połowie drogi, aby zżyć się z tą nową historią. Wyobraźcie sobie włoskich lotników używających nagrań Pavarottiego, armię hiszpańską na służbie społecznej i hiszpańską policję drogową grającą na gitarach – „dla podniesienia na duchu”. Korporacje dające nieoczekiwane podwyżki. Kanadyjczyków z ich „domokrążcami życzliwości”. Sześciolatka w Australii, która dzieli się pieniędzmi od swojej Wróżki Zębuszki czy ośmioklasistkę w Japonii, która zrobiła 612 masek. Licealistów na całym świecie robiących zakupy dla starszych. Kuba wysyła „armię w białych szatach” (lekarzy) na pomoc Włochom. Wyobraźcie sobie kamienicznika, który pozwala lokatorom pozostać bez opłaty najmu. Zauważmy, jak wiersz skromnego irlandzkiego zakonnika udostępniany jest w krótkim czasie miliony razy. Pomyślcie o niepełnosprawnych aktywistach robiących dezynfektant do rąk. Wyobraźcie sobie to wszystko. Czasami zdarza się, że jakiś kryzys odzwierciedla nasz najgłębszy impuls – że zawsze możemy odpowiedzieć współczuciem.

Jak to ujęła Rebecca Solnit w swej wspaniałej książce A Paradise Built in Hell („Raj zbudowany w piekle”), katastrofa częstokroć wyzwala solidarność. Piękniejszy świat migocze tuż pod powierzchnią, wyskakując na wierzch, gdy tylko systemy, które trzymają go pod wodą, rozluźnią uścisk.

Od długiego czasu jako zbiorowość staliśmy bezradni w obliczu coraz bardziej chorego społeczeństwa. Czy chodzi o słabe zdrowie, rozkład infrastruktury, depresję, samobójstwa, uzależnienia, degradację ekologiczną, czy koncentrację dóbr, symptomy choroby cywilizacyjnej w świecie rozwiniętym łatwo dostrzec, ale utknęliśmy w systemach i wzorach zachowań, które je powodują. Teraz, Covid-19 oferuje nam reset.

Przed nami milion rozwidlających się ścieżek. Wprowadzenie bezwarunkowego dochodu podstawowego mogłoby sprawić, że nikt nie będzie już borykał się z brakiem finansowego bezpieczeństwa. Co znów przyniosłoby rozkwit kreatywności, gdy miliony ludzi zostałyby uwolnione od pracy w zawodach, które jak pokazuje Covid okazały się mniej konieczne, niż sądziliśmy. Albo też mogłoby to oznaczać, przy zdziesiątkowaniu małych przedsiębiorstw, zależność od państwa, które dawałoby stypendia na ścisłych warunkach. Kryzys może otworzyć bramy totalitaryzmowi albo solidarności; medycznemu stanowi wojennemu albo holistycznemu renesansowi; wzrostowi lęku przed światem drobnoustrojów albo elastyczności w uczestnictwie w owym świecie; permanentnemu dystansowaniu społecznemu albo odnowie pragnienia przebywania razem.

Co może nas poprowadzić, jako jednostki i jako społeczeństwo, w naszej wędrówce przez ogród rozwidlających się ścieżek? Na każdych rozstajach możemy uświadamiać sobie, za czym idziemy: za lękiem czy za miłością; za instynktem samozachowawczym czy szczodrobliwością. Czy mamy żyć w lęku i zbudować społeczeństwo na lęku oparte? Czy mamy żyć po to, by zachować nasze odrębne „ja”? Czy użyjemy kryzysu jako broni przeciw naszym wrogom politycznym? Nie są to pytania typu „wszystko albo nic” – po jednej stronie sam lęk, a po drugiej tylko miłość. Chodzi o to, że otwiera się przed nami następny krok w miłość. Zdaje się śmiały, lecz nie zuchwały. Życie ma za skarb, jednak akceptuje śmierć. I ufa, że z każdym krokiem będzie się widziało, jaki jest kolejny.

Proszę, nie sądźcie, że wyboru śmierci zamiast lęku dokonuje się czystym aktem woli i że również lęk można pokonać tak, jak wirusa. Wirusem, któremu tutaj stawiamy czoła, jest właśnie lęk – czy to przed samym Covid-19, czy przed totalitarną reakcją na niego – i także ten wirus ma swoje terytorium. Lęk, tak jak uzależnienie, depresja i cała masa fizycznych dolegliwości, ma się świetnie na terytorium oddzielenia i traumy: odziedziczonej, traumy z dzieciństwa, traumy przemocy, wojny, nadużycia, zaniedbania, wstydu, kary, biedy i niemej, znormalizowanej traumy, która dotyka prawie każdego, kto żyje w społeczeństwie zmonetaryzowanym, podlega współczesnej edukacji albo żyje pozbawiony wspólnoty czy więzi z określonym miejscem. Ten teren można zmienić, uzdrawiając traumę na poziomie osobistym, poprzez systemową zmianę wiodącą do społeczeństwa bardziej współczującego i poprzez przemianę podstawowej narracji Oddzielenia: oddzielne „ja” w świecie innego, ja osobny od ciebie, ludzkość odseparowana od przyrody. Strach przed samotnością to strach pierwotny, a współczesne społeczeństwo sprawia, że jesteśmy coraz bardziej i bardziej samotni. Jednak przyszedł czas, by połączyć się na nowo. Każdy akt współczucia, życzliwości, odwagi czy szczodrobliwości uzdrawia nas z opowieści o Oddzieleniu, ponieważ utwierdza zarówno wykonawcę, jak widza, że wszyscy jesteśmy w tym razem.

Na koniec wspomnę o jeszcze jednym wymiarze relacji pomiędzy ludźmi i wirusami. Wirusy są integralną częścią ewolucji, nie tylko człowieka, ale wszystkich organizmów komórkowych. Wirusy mogą przenosić DNA z jednego organizmu do drugiego, czasem wprowadzając je do linii zarodkowej (gdzie staje się dziedziczne). Mechanizm ten, zwany horyzontalnym transferem genów, jest podstawowym mechanizmem ewolucji, który pozwala żywym istotom ewoluować razem o wiele szybciej niż jest to możliwe na drodze przypadkowej mutacji. Jak to niegdyś ujęła Lynn Margulis, jesteśmy swoimi wirusami.

A teraz chciałbym wkroczyć na terytorium spekulacji. Być może wielkie choroby naszej cywilizacji przyspieszyły naszą ewolucję biologiczną i kulturową, przekazując kluczowe informacje genetyczne, oferując zarówno indywidualną, jak zbiorową inicjację. Czy obecna pandemia może działać w ten sposób? Nowe kody RNA przechodzą od człowieka do człowieka, napełniając nas nową informacją genetyczną; jednocześnie, otrzymujemy inne, ezoteryczne „kody”, które nadjeżdżają na grzbietach kodów biologicznych, zakłócając nasze narracje i systemy w ten sam sposób, w jaki choroba zakłóca fizjologię ciała. Zjawisko to rozgrywa się według schematu inicjacji: oddzielenie od normalności, po którym następuje dylemat, załamanie lub próba, a wtedy (jeśli proces ma się dokonać w pełni) przychodzi reintegracja i świętowanie.

Teraz pojawia się pytanie: inicjacja do czego? Jaka jest szczególna natura i cel tej inicjacji? Popularna nazwa obecnej pandemii podpowiada: koronawirus. Korona. „Nowa pandemia koronawirusowa” oznacza „Nową koronację dla wszystkich”.

Już przeczuwamy moc tych, którymi możemy się stać. Prawdziwy władca nie ucieka ze strachu przed śmiercią. Prawdziwy władca nie dominuje i nie podbija (robi to jego cień, cień archetypu Króla – Tyran). Prawdziwy suweren służy ludziom, służy życiu i szanuje suwerenność wszystkich ludzi. Koronacja oznacza pojawienie się tego co nieświadome w świadomości, krystalizację chaosu w ład, transcendencję przymusu w wybór. Stajemy się władcami tego, co rządziło nami. Nowy Porządek Świata, którego boją się wyznawcy teorii spiskowych, to cień wspaniałej możliwości dostępnej istotom suwerennym. Nie będąc już wasalami lęku, możemy wnieść ład do królestwa i zbudować przemyślane społeczeństwo oparte na miłości, która już prześwieca przez szczeliny w pękającym świecie Oddzielenia.

(tłum. Saba Litwińska)



Previous: The Coronation* – Thế giới thời Corona
Next: La Coronacion

Filed Under: Polish, Translations Tagged With: Essay

Reader Interactions

Comments

  1. Kornelia says

    April 27, 2020 at 3:44 am

    Jestem wzruszona 🙂 Dziękuję również za tłumaczenie 🙂

Primary Sidebar

Audio Essays

All Essays

Monarchs and Lightning Bugs

Pandemania, Part 4

Political Hope

Pandemania, Part 3

Pandemania, Part 2

Pandemania, Part 1

The Heart of the Fawn

Transhumanism and the Metaverse

Why I Won’t Write on You-Know-What

Compartmentalization: UFOs and Social Paralysis

The Good World

Central Bank Digital Currencies

The Economy Series

Reinventing Progress

Parallel Timelines

The Field of Peace

Love-gift to the Future

The Paradox of Busy

On the Great Green Wall, And Being Useful

Reunion

Division, Reunion, and some other stuff

Volatility

Into the Space Between

Wanna Join Me in a News Fast?

And the Music Played the Band

Comet of Deliverance

Divide, Conquer; Unite, Heal

A Path Will Rise to Meet Us

A Gathering of the Tribe

The True Story of the Sith

The Human Family

Elements of Refusal

The America that Almost Was and Yet May Be

Sanity

Time to Push

Some Stuff I’m Reading

The Rehearsal is Over

Beyond Industrial Medicine

A Temple of this Earth

The Sacrificial King

How It Is Going to Be

Charles Eisenstein, Antisemite

Mob Morality and the Unvaxxed

Fascism and the Antifestival

The Death of the Festival

Source Temple and the Great Reset

To Reason with a Madman

From QAnon’s Dark Mirror, Hope

World on Fire

We Can Do Better Than This

The Banquet of Whiteness

The Cure of the Earth

Numb

The Conspiracy Myth

The Coronation

Extinction and the Revolution of Love

The Amazon: How do we heal a burning heart?

Building a Peace Narrative

Xylella: Supervillain or Symptom

Making the Universe Great Again

Every Act a Ceremony

The Polarization Trap

I, Orc

Living in the Gift

A Little Heartbreak

Initiation into a Living Planet

Why I am Afraid of Global Cooling

Olive Trees and the Cry of the Land

Our New, Happy Life? The Ideology of Development

Opposition to GMOs is Neither Unscientific nor Immoral

The Age of We Need Each Other

Institutes for Technologies of Reunion

Brushes with the Mainstream

Standing Rock: A Change of Heart

Transcription: Fertile Ground of Bewilderment Podcast

The Election: Of Hate, Grief, and a New Story

This Is How War Begins

The Lid is Off

Of Horseshoe Crabs and Empathy

Scaling Down

The Fertile Ground of Bewilderment

By Their Fruits Ye Shall Know Them

Psychedelics and Systems Change

Mutiny of the Soul Revisited

Why I Don’t Do Internet Marketing

Zika and the Mentality of Control

In a Rhino, Everything

Grief and Carbon Reductionism

The Revolution is Love

Kind is the New Cool

What We Do to Nature, We Do to Ourselves

From Nonviolence to Service

An Experiment in Gift Economics

Misogyny and the Healing of the Masculine

Sustainable Development: Something New or More of the Same?

The Need for Venture Science

The EcoSexual Awakening

“Don’t Owe. Won’t Pay.”

Harder to Hide

Reflections on Damanhur

On Immigration

The Humbler Realms, Part 2

The Humbler Realms

A Shift in Values Everywhere

Letter to my Younger Self

Aluna: A Message to Little Brother

Raising My Children in Trust

Qualitative Dimensions of Collective Intelligence: Subjectivity, Consciousness, and Soul

The Woman Who Chose to Plant Corn

The Oceans are Not Worth $24 trillion

The Baby in the Playpen

What Are We Greedy For?

We Need Regenerative Farming, Not Geoengineering

The Cynic and the Boatbuilder, Revisited

Activism in the New Story

What is Action?

Wasting Time

The Space Between Stories

Breakdown, Chaos, and Emergence

At This Moment, I Feel Held

A Roundabout Endorsement

Imagine a 3-D World

Presentation to Uplift Festival, 12.14.2014

Shadow, Ritual, and Relationship in the Gift

A Neat Inversion

The Waters of Heterodoxy

Employment in Gift Culture

Localization Beyond Economics

Discipline on the Bus

We Don’t Know: Reflections on the New Story Summit

A Miracle in Scientific American

More Talk?

Why Another Conference?

A Truncated Interview on Racism

A Beautiful World of Abundance

How to Bore the Children

Post-Capitalism

The Malware

The End of War

The Birds are Sad

A Slice of Humble Pie

Bending Reality: But who is the Bender?

The Mysterious Paths by Which Intentions Bear Fruit

The Little Things that Get Under My Skin

A Restorative Response to MH17

Climate Change: The Bigger Picture

Development in the Ecological Age

The campaign against Drax aims to reveal the perverse effects of biofuels

Gateway drug, to what?

Concern about Overpopulation is a Red Herring; Consumption’s the Problem

Imperialism and Ceremony in Bali

Let’s be Honest: Real Sustainability may not make Business Sense

Vivienne Westwood is Right: We Need a Law against Ecocide

2013: Hope or Despair?

2013: A Year that Pierced Me

Synchronicity, Myth, and the New World Order

Fear of a Living Planet

Pyramid Schemes and the Monetization of Everything

The Next Step for Digital Currency

The Cycle of Terror

TED: A Choice Point

The Cynic and the Boatbuilder

Latent Healing

2013: The Space between Stories

We Are Unlimited Potential: A Talk with Joseph Chilton Pearce

Why Occupy’s plan to cancel consumer debts is money well spent

Genetically Modifying and Patenting Seeds isn’t the Answer

The Lovely Lady from Nestle

An Alien at the Tech Conference

We Can’t Grow Ourselves out of Debt

Money and the Divine Masculine

Naivete, and the Light in their Eyes

The Healing of Congo

Why Rio +20 Failed

Permaculture and the Myth of Scarcity

For Facebook, A Modest Proposal

A Coal Pile in the Ballroom

A Review of Graeber’s Debt: The First 5000 Years

Gift Economics Resurgent

The Way up is Down

Sacred Economics: Money, the Gift, and Society in the Age of Transition

Design and Strategy Principles for Local Currency

The Lost Marble

To Bear Witness and to Speak the Truth

Thrive: The Story is Wrong but the Spirit is Right

Occupy Wall Street: No Demand is Big Enough

Elephants: Please Don’t Go

Why the Age of the Guru is Over

Gift Economics and Reunion in the Digital Age

A Circle of Gifts

The Three Seeds

Truth and Magic in the Third Dimension

Rituals for Lover Earth

Money and the Turning of the Age

A Gathering of the Tribe

The Sojourn of Science

Wood, Metal, and the Story of the World

A World-Creating Matrix of Truth

Waiting on the Big One

In the Miracle

Money and the Crisis of Civilization

Reuniting the Self: Autoimmunity, Obesity, and the Ecology of Health

Invisible Paths

Reuniting the Self: Autoimmunity, Obesity, and the Ecology of Health (Part 2)

Mutiny of the Soul

The Age of Water

Money: A New Beginning (Part 2)

Money: A New Beginning (Part 1)

The Original Religion

Pain: A Call for Attention

The Miracle of Self-Creation, Part 2

The Miracle of Self-Creation

The Deschooling Convivium

The Testicular Age

Who Will Collect the Garbage?

The Ubiquitous Matrix of Lies

You’re Bad!

A 28-year Lie: The Wrong Lesson

The Ascent of Humanity

The Stars are Shining for Her

All Hallows’ Eve

Confessions of a Hypocrite

The New Epidemics

From Opinion to Belief to Knowing

Soul Families

For Whom was that Bird Singing?

The Multicellular Metahuman

Grades: A Gun to Your Head

Human Nature Denied

The Great Robbery

Humanity Grows Up

Don’t Should on US

A State of Belief is a State of Being

Ascension

Security and Fate

Old-Fashioned, Healthy, Lacto-Fermented Soft Drinks: The Real “Real Thing”

The Ethics of Eating Meat

Privacy Policy | Contact | Update Subscription

Charles Eisenstein

All content on this website is licensed under a Creative Commons Attribution 4.0 International License. Feel free to copy and share.

The Coronation

For years, normality has been stretched nearly to its breaking point, a rope pulled tighter and tighter, waiting for a nip of the black swan’s beak to snap it in two. Now that the rope has snapped, do we tie its ends back together, or shall we undo its dangling braids still further, to see what we might weave from them?

Covid-19 is showing us that when humanity is united in common cause, phenomenally rapid change is possible. None of the world’s problems are technically difficult to solve; they originate in human disagreement. In coherency, humanity’s creative powers are boundless. A few months ago, a proposal to halt commercial air travel would have seemed preposterous. Likewise for the radical changes we are making in our social behavior, economy, and the role of government in our lives. Covid demonstrates the power of our collective will when we agree on what is important. What else might we achieve, in coherency? What do we want to achieve, and what world shall we create? That is always the next question when anyone awakens to their power.

Covid-19 is like a rehab intervention that breaks the addictive hold of normality. To interrupt a habit is to make it visible; it is to turn it from a compulsion to a choice. When the crisis subsides, we might have occasion to ask whether we want to return to normal, or whether there might be something we’ve seen during this break in the routines that we want to bring into the future. We might ask, after so many have lost their jobs, whether all of them are the jobs the world most needs, and whether our labor and creativity would be better applied elsewhere. We might ask, having done without it for a while, whether we really need so much air travel, Disneyworld vacations, or trade shows. What parts of the economy will we want to restore, and what parts might we choose to let go of? And on a darker note, what among the things that are being taken away right now – civil liberties, freedom of assembly, sovereignty over our bodies, in-person gatherings, hugs, handshakes, and public life – might we need to exert intentional political and personal will to restore?

For most of my life, I have had the feeling that humanity was nearing a crossroads. Always, the crisis, the collapse, the break was imminent, just around the bend, but it didn’t come and it didn’t come. Imagine walking a road, and up ahead you see it, you see the crossroads. It’s just over the hill, around the bend, past the woods. Cresting the hill, you see you were mistaken, it was a mirage, it was farther away than you thought. You keep walking. Sometimes it comes into view, sometimes it disappears from sight and it seems like this road goes on forever. Maybe there isn’t a crossroads. No, there it is again! Always it is almost here. Never is it here.

Now, all of a sudden, we go around a bend and here it is. We stop, hardly able to believe that now it is happening, hardly able to believe, after years of confinement to the road of our predecessors, that now we finally have a choice. We are right to stop, stunned at the newness of our situation. Because of the hundred paths that radiate out in front of us, some lead in the same direction we’ve already been headed. Some lead to hell on earth. And some lead to a world more healed and more beautiful than we ever dared believe to be possible.

I write these words with the aim of standing here with you – bewildered, scared maybe, yet also with a sense of new possibility – at this point of diverging paths. Let us gaze down some of them and see where they lead.

* * *

I heard this story last week from a friend. She was in a grocery store and saw a woman sobbing in the aisle. Flouting social distancing rules, she went to the woman and gave her a hug. “Thank you,” the woman said, “that is the first time anyone has hugged me for ten days.”

Going without hugs for a few weeks seems a small price to pay if it will stem an epidemic that could take millions of lives. There is a strong argument for social distancing in the near term: to prevent a sudden surge of Covid cases from overwhelming the medical system. I would like to put that argument in a larger context, especially as we look to the long term. Lest we institutionalize distancing and reengineer society around it, let us be aware of what choice we are making and why.

The same goes for the other changes happening around the coronavirus epidemic. Some commentators have observed how it plays neatly into an agenda of totalitarian control. A frightened public accepts abridgments of civil liberties that are otherwise hard to justify, such as the tracking of everyone’s movements at all times, forcible medical treatment, involuntary quarantine, restrictions on travel and the freedom of assembly, censorship of what the authorities deem to be disinformation, suspension of habeas corpus, and military policing of civilians. Many of these were underway before Covid-19; since its advent, they have been irresistible. The same goes for the automation of commerce; the transition from participation in sports and entertainment to remote viewing; the migration of life from public to private spaces; the transition away from place-based schools toward online education, the decline of brick-and-mortar stores, and the movement of human work and leisure onto screens. Covid-19 is accelerating preexisting trends, political, economic, and social.

While all the above are, in the short term, justified on the grounds of flattening the curve (the epidemiological growth curve), we are also hearing a lot about a “new normal”; that is to say, the changes may not be temporary at all. Since the threat of infectious disease, like the threat of terrorism, never goes away, control measures can easily become permanent. If we were going in this direction anyway, the current justification must be part of a deeper impulse. I will analyze this impulse in two parts: the reflex of control, and the war on death. Thus understood, an initiatory opportunity emerges, one that we are seeing already in the form of the solidarity, compassion, and care that Covid-19 has inspired.

The Reflex of Control

At the current writing, official statistics say that about 25,000 people have died from Covid-19. By the time it runs its course, the death toll could be ten times or a hundred times bigger, or even, if the most alarming guesses are right, a thousand times bigger. Each one of these people has loved ones, family and friends. Compassion and conscience call us to do what we can to avert unnecessary tragedy. This is personal for me: my own infinitely dear but frail mother is among the most vulnerable to a disease that kills mostly the aged and the infirm.

What will the final numbers be? That question is impossible to answer at the time of this writing. Early reports were alarming; for weeks the official number from Wuhan, circulated endlessly in the media, was a shocking 3.4%. That, coupled with its highly contagious nature, pointed to tens of millions of deaths worldwide, or even as many as 100 million. More recently, estimates have plunged as it has become apparent that most cases are mild or asymptomatic. Since testing has been skewed towards the seriously ill, the death rate has looked artificially high. In South Korea, where hundreds of thousands of people with mild symptoms have been tested, the reported case fatality rate is around 1%. In Germany, whose testing also extends to many with mild symptoms, the fatality rate is 0.4%. A recent paper in the journal Science argues that 86% of infections have been undocumented, which points to a much lower mortality rate than the current case fatality rate would indicate.

The story of the Diamond Princess cruise ship bolsters this view. Of the 3,711 people on board, about 20% have tested positive for the virus; less than half of those had symptoms, and eight have died. A cruise ship is a perfect setting for contagion, and there was plenty of time for the virus to spread on board before anyone did anything about it, yet only a fifth were infected. Furthermore, the cruise ship’s population was heavily skewed (as are most cruise ships) toward the elderly: nearly a third of the passengers were over age 70, and more than half were over age 60. A research team concluded from the large number of asymptomatic cases that the true fatality rate in China is around 0.5%. That is still five times higher than flu. Based on the above (and adjusting for much younger demographics in Africa and South and Southeast Asia) my guess is about 200,000-300,000 deaths in the US – more if the medical system is overwhelmed, less if infections are spread out over time – and 3 million globally. Those are serious numbers. Not since the Hong Kong Flu pandemic of 1968/9 has the world experienced anything like it.

My guesses could easily be off by an order of magnitude. Every day the media reports the total number of Covid-19 cases, but no one has any idea what the true number is, because only a tiny proportion of the population has been tested. If tens of millions have the virus, asymptomatically, we would not know it. Further complicating the matter is the high rate of false positives for existing testing, possibly as high as 80%. (And see here for even more alarming uncertainties about test accuracy.) Let me repeat: no one knows what is really happening, including me. Let us be aware of two contradictory tendencies in human affairs. The first is the tendency for hysteria to feed on itself, to exclude data points that don’t play into the fear, and to create the world in its image. The second is denial, the irrational rejection of information that might disrupt normalcy and comfort. As Daniel Schmactenberger asks, How do you know what you believe is true?

In the face of the uncertainty, I’d like to make a prediction: The crisis will play out so that we never will know. If the final death tally, which will itself be the subject of dispute, is lower than feared, some will say that is because the controls worked. Others will say it is because the disease wasn’t as dangerous as we were told.

To me, the most baffling puzzle is why at the present writing there seem to be no new cases in China. The government didn’t initiate its lockdown until well after the virus was established. It should have spread widely during Chinese New Year, when every plane, train, and bus is packed with people traveling all over the country. What is going on here? Again, I don’t know, and neither do you.

Whether the final global death toll is 50,000 or 500,000 or 5 million, let’s look at some other numbers to get some perspective. My point is NOT that Covid isn’t so bad and we shouldn’t do anything. Bear with me. Last year, according to the FAO, five million children worldwide died of hunger (among 162 million who are stunted and 51 million who are wasted). That is 200 times more people than have died so far from Covid-19, yet no government has declared a state of emergency or asked that we radically alter our way of life to save them. Nor do we see a comparable level of alarm and action around suicide – the mere tip of an iceberg of despair and depression – which kills over a million people a year globally and 50,000 in the USA. Or drug overdoses, which kill 70,000 in the USA, the autoimmunity epidemic, which affects 23.5 million (NIH figure) to 50 million (AARDA), or obesity, which afflicts well over 100 million. Why, for that matter, are we not in a frenzy about averting nuclear armageddon or ecological collapse, but, to the contrary, pursue choices that magnify those very dangers?

Please, the point here is not that we haven’t changed our ways to stop children from starving, so we shouldn’t change them for Covid either. It is the contrary: If we can change so radically for Covid-19, we can do it for these other conditions too. Let us ask why are we able to unify our collective will to stem this virus, but not to address other grave threats to humanity. Why, until now, has society been so frozen in its existing trajectory?

The answer is revealing. Simply, in the face of world hunger, addiction, autoimmunity, suicide, or ecological collapse, we as a society do not know what to do. Our go-to crisis responses, all of which are some version of control, aren’t very effective in addressing these conditions. Now along comes a contagious epidemic, and finally we can spring into action. It is a crisis for which control works: quarantines, lockdowns, isolation, hand-washing; control of movement, control of information, control of our bodies. That makes Covid a convenient receptacle for our inchoate fears, a place to channel our growing sense of helplessness in the face of the changes overtaking the world. Covid-19 is a threat that we know how to meet. Unlike so many of our other fears, Covid-19 offers a plan.

Our civilization’s established institutions are increasingly helpless to meet the challenges of our time. How they welcome a challenge that they finally can meet. How eager they are to embrace it as a paramount crisis. How naturally their systems of information management select for the most alarming portrayals of it. How easily the public joins the panic, embracing a threat that the authorities can handle as a proxy for the various unspeakable threats that they cannot.

Today, most of our challenges no longer succumb to force. Our antibiotics and surgery fail to meet the surging health crises of autoimmunity, addiction, and obesity. Our guns and bombs, built to conquer armies, are useless to erase hatred abroad or keep domestic violence out of our homes. Our police and prisons cannot heal the breeding conditions of crime. Our pesticides cannot restore ruined soil. Covid-19 recalls the good old days when the challenges of infectious diseases succumbed to modern medicine and hygiene, at the same time as the Nazis succumbed to the war machine, and nature itself succumbed, or so it seemed, to technological conquest and improvement. It recalls the days when our weapons worked and the world seemed indeed to be improving with each technology of control.

What kind of problem succumbs to domination and control? The kind caused by something from the outside, something Other. When the cause of the problem is something intimate to ourselves, like homelessness or inequality, addiction or obesity, there is nothing to war against. We may try to install an enemy, blaming, for example, the billionaires, Vladimir Putin, or the Devil, but then we miss key information, such as the ground conditions that allow billionaires (or viruses) to replicate in the first place.

If there is one thing our civilization is good at, it is fighting an enemy. We welcome opportunities to do what we are good at, which prove the validity of our technologies, systems, and worldview. And so, we manufacture enemies, cast problems like crime, terrorism, and disease into us-versus-them terms, and mobilize our collective energies toward those endeavors that can be seen that way. Thus, we single out Covid-19 as a call to arms, reorganizing society as if for a war effort, while treating as normal the possibility of nuclear armageddon, ecological collapse, and five million children starving.

The Conspiracy Narrative

Because Covid-19 seems to justify so many items on the totalitarian wish list, there are those who believe it to be a deliberate power play. It is not my purpose to advance that theory nor to debunk it, although I will offer some meta-level comments. First a brief overview.

The theories (there are many variants) talk about Event 201 (sponsored by the Gates Foundation, CIA, etc. last September), and a 2010 Rockefeller Foundation white paper detailing a scenario called “Lockstep,” both of which lay out the authoritarian response to a hypothetical pandemic. They observe that the infrastructure, technology, and legislative framework for martial law has been in preparation for many years. All that was needed, they say, was a way to make the public embrace it, and now that has come. Whether or not current controls are permanent, a precedent is being set for:

  • • The tracking of people’s movements at all times (because coronavirus)
  • • The suspension of freedom of assembly (because coronavirus)
  • • The military policing of civilians (because coronavirus)
  • • Extrajudicial, indefinite detention (quarantine, because coronavirus)
  • • The banning of cash (because coronavirus)
  • • Censorship of the Internet (to combat disinformation, because coronavirus)
  • • Compulsory vaccination and other medical treatment, establishing the state’s sovereignty over our bodies (because coronavirus)
  • • The classification of all activities and destinations into the expressly permitted and the expressly forbidden (you can leave your house for this, but not that), eliminating the un-policed, non-juridical gray zone. That totality is the very essence of totalitarianism. Necessary now though, because, well, coronavirus.

This is juicy material for conspiracy theories. For all I know, one of those theories could be true; however, the same progression of events could unfold from an unconscious systemic tilt toward ever-increasing control. Where does this tilt come from? It is woven into civilization’s DNA. For millennia, civilization (as opposed to small-scale traditional cultures) has understood progress as a matter of extending control onto the world: domesticating the wild, conquering the barbarians, mastering the forces of nature, and ordering society according to law and reason. The ascent of control accelerated with the Scientific Revolution, which launched “progress” to new heights: the ordering of reality into objective categories and quantities, and the mastering of materiality with technology. Finally, the social sciences promised to use the same means and methods to fulfill the ambition (which goes back to Plato and Confucius) to engineer a perfect society.

Those who administer civilization will therefore welcome any opportunity to strengthen their control, for after all, it is in service to a grand vision of human destiny: the perfectly ordered world, in which disease, crime, poverty, and perhaps suffering itself can be engineered out of existence. No nefarious motives are necessary. Of course they would like to keep track of everyone – all the better to ensure the common good. For them, Covid-19 shows how necessary that is. “Can we afford democratic freedoms in light of the coronavirus?” they ask. “Must we now, out of necessity, sacrifice those for our own safety?” It is a familiar refrain, for it has accompanied other crises in the past, like 9/11.

To rework a common metaphor, imagine a man with a hammer, stalking around looking for a reason to use it. Suddenly he sees a nail sticking out. He’s been looking for a nail for a long time, pounding on screws and bolts and not accomplishing much. He inhabits a worldview in which hammers are the best tools, and the world can be made better by pounding in the nails. And here is a nail! We might suspect that in his eagerness he has placed the nail there himself, but it hardly matters. Maybe it isn’t even a nail that’s sticking out, but it resembles one enough to start pounding. When the tool is at the ready, an opportunity will arise to use it.

And I will add, for those inclined to doubt the authorities, maybe this time it really is a nail. In that case, the hammer is the right tool – and the principle of the hammer will emerge the stronger, ready for the screw, the button, the clip, and the tear.

Either way, the problem we deal with here is much deeper than that of overthrowing an evil coterie of Illuminati. Even if they do exist, given the tilt of civilization, the same trend would persist without them, or a new Illuminati would arise to assume the functions of the old.

True or false, the idea that the epidemic is some monstrous plot perpetrated by evildoers upon the public is not so far from the mindset of find-the-pathogen. It is a crusading mentality, a war mentality. It locates the source of a sociopolitical illness in a pathogen against which we may then fight, a victimizer separate from ourselves. It risks ignoring the conditions that make society fertile ground for the plot to take hold. Whether that ground was sown deliberately or by the wind is, for me, a secondary question.

What I will say next is relevant whether or not SARS-CoV2 is a genetically engineered bioweapon, is related to 5G rollout, is being used to prevent “disclosure,” is a Trojan horse for totalitarian world government, is more deadly than we’ve been told, is less deadly than we’ve been told, originated in a Wuhan biolab, originated at Fort Detrick, or is exactly as the CDC and WHO have been telling us. It applies even if everyone is totally wrong about the role of the SARS-CoV-2 virus in the current epidemic. I have my opinions, but if there is one thing I have learned through the course of this emergency is that I don’t really know what is happening. I don’t see how anyone can, amidst the seething farrago of news, fake news, rumors, suppressed information, conspiracy theories, propaganda, and politicized narratives that fill the Internet. I wish a lot more people would embrace not knowing. I say that both to those who embrace the dominant narrative, as well as to those who hew to dissenting ones. What information might we be blocking out, in order to maintain the integrity of our viewpoints? Let’s be humble in our beliefs: it is a matter of life and death.

The War on Death

My 7-year-old son hasn’t seen or played with another child for two weeks. Millions of others are in the same boat. Most would agree that a month without social interaction for all those children a reasonable sacrifice to save a million lives. But how about to save 100,000 lives? And what if the sacrifice is not for a month but for a year? Five years? Different people will have different opinions on that, according to their underlying values.

Let’s replace the foregoing questions with something more personal, that pierces the inhuman utilitarian thinking that turns people into statistics and sacrifices some of them for something else. The relevant question for me is, Would I ask all the nation’s children to forego play for a season, if it would reduce my mother’s risk of dying, or for that matter, my own risk? Or I might ask, Would I decree the end of human hugging and handshakes, if it would save my own life? This is not to devalue Mom’s life or my own, both of which are precious. I am grateful for every day she is still with us. But these questions bring up deep issues. What is the right way to live? What is the right way to die?

The answer to such questions, whether asked on behalf of oneself or on behalf of society at large, depends on how we hold death and how much we value play, touch, and togetherness, along with civil liberties and personal freedom. There is no easy formula to balance these values.

Over my lifetime I’ve seen society place more and more emphasis on safety, security, and risk reduction. It has especially impacted childhood: as a young boy it was normal for us to roam a mile from home unsupervised – behavior that would earn parents a visit from Child Protective Services today. It also manifests in the form of latex gloves for more and more professions; hand sanitizer everywhere; locked, guarded, and surveilled school buildings; intensified airport and border security; heightened awareness of legal liability and liability insurance; metal detectors and searches before entering many sports arenas and public buildings, and so on. Writ large, it takes the form of the security state.

The mantra “safety first” comes from a value system that makes survival top priority, and that depreciates other values like fun, adventure, play, and the challenging of limits. Other cultures had different priorities. For instance, many traditional and indigenous cultures are much less protective of children, as documented in Jean Liedloff’s classic, The Continuum Concept. They allow them risks and responsibilities that would seem insane to most modern people, believing that this is necessary for children to develop self-reliance and good judgement. I think most modern people, especially younger people, retain some of this inherent willingness to sacrifice safety in order to live life fully. The surrounding culture, however, lobbies us relentlessly to live in fear, and has constructed systems that embody fear. In them, staying safe is over-ridingly important. Thus we have a medical system in which most decisions are based on calculations of risk, and in which the worst possible outcome, marking the physician’s ultimate failure, is death. Yet all the while, we know that death awaits us regardless. A life saved actually means a death postponed.

The ultimate fulfillment of civilization’s program of control would be to triumph over death itself. Failing that, modern society settles for a facsimile of that triumph: denial rather than conquest. Ours is a society of death denial, from its hiding away of corpses, to its fetish for youthfulness, to its warehousing of old people in nursing homes. Even its obsession with money and property – extensions of the self, as the word “mine” indicates – expresses the delusion that the impermanent self can be made permanent through its attachments. All this is inevitable given the story-of-self that modernity offers: the separate individual in a world of Other. Surrounded by genetic, social, and economic competitors, that self must protect and dominate in order to thrive. It must do everything it can to forestall death, which (in the story of separation) is total annihilation. Biological science has even taught us that our very nature is to maximize our chances of surviving and reproducing.

I asked a friend, a medical doctor who has spent time with the Q’ero on Peru, whether the Q’ero would (if they could) intubate someone to prolong their life. “Of course not,” she said. “They would summon the shaman to help him die well.” Dying well (which isn’t necessarily the same as dying painlessly) is not much in today’s medical vocabulary. No hospital records are kept on whether patients die well. That would not be counted as a positive outcome. In the world of the separate self, death is the ultimate catastrophe.

But is it? Consider this perspective from Dr. Lissa Rankin: “Not all of us would want to be in an ICU, isolated from loved ones with a machine breathing for us, at risk of dying alone- even if it means they might increase their chance of survival. Some of us might rather be held in the arms of loved ones at home, even if that means our time has come…. Remember, death is no ending. Death is going home.”

When the self is understood as relational, interdependent, even inter-existent, then it bleeds over into the other, and the other bleeds over into the self. Understanding the self as a locus of consciousness in a matrix of relationship, one no longer searches for an enemy as the key to understanding every problem, but looks instead for imbalances in relationships. The War on Death gives way to the quest to live well and fully, and we see that fear of death is actually fear of life. How much of life will we forego to stay safe?

Totalitarianism – the perfection of control – is the inevitable end product of the mythology of the separate self. What else but a threat to life, like a war, would merit total control? Thus Orwell identified perpetual war as a crucial component of the Party’s rule.

Against the backdrop of the program of control, death denial, and the separate self, the assumption that public policy should seek to minimize the number of deaths is nearly beyond question, a goal to which other values like play, freedom, etc. are subordinate. Covid-19 offers occasion to broaden that view. Yes, let us hold life sacred, more sacred than ever. Death teaches us that. Let us hold each person, young or old, sick or well, as the sacred, precious, beloved being that they are. And in the circle of our hearts, let us make room for other sacred values too. To hold life sacred is not just to live long, it is to live well and right and fully.

Like all fear, the fear around the coronavirus hints at what might lie beyond it. Anyone who has experienced the passing of someone close knows that death is a portal to love. Covid-19 has elevated death to prominence in the consciousness of a society that denies it. On the other side of the fear, we can see the love that death liberates. Let it pour forth. Let it saturate the soil of our culture and fill its aquifers so that it seeps up through the cracks of our crusted institutions, our systems, and our habits. Some of these may die too.

What world shall we live in?

How much of life do we want to sacrifice at the altar of security? If it keeps us safer, do we want to live in a world where human beings never congregate? Do we want to wear masks in public all the time? Do we want to be medically examined every time we travel, if that will save some number of lives a year? Are we willing to accept the medicalization of life in general, handing over final sovereignty over our bodies to medical authorities (as selected by political ones)? Do we want every event to be a virtual event? How much are we willing to live in fear?

Covid-19 will eventually subside, but the threat of infectious disease is permanent. Our response to it sets a course for the future. Public life, communal life, the life of shared physicality has been dwindling over several generations. Instead of shopping at stores, we get things delivered to our homes. Instead of packs of kids playing outside, we have play dates and digital adventures. Instead of the public square, we have the online forum. Do we want to continue to insulate ourselves still further from each other and the world?

It is not hard to imagine, especially if social distancing is successful, that Covid-19 persists beyond the 18 months we are being told to expect for it to run its course. It is not hard to imagine that new viruses will emerge during that time. It is not hard to imagine that emergency measures will become normal (so as to forestall the possibility of another outbreak), just as the state of emergency declared after 9/11 is still in effect today. It is not hard to imagine that (as we are being told), reinfection is possible, so that the disease will never run its course. That means that the temporary changes in our way of life may become permanent.

To reduce the risk of another pandemic, shall we choose to live in a society without hugs, handshakes, and high-fives, forever more? Shall we choose to live in a society where we no longer gather en masse? Shall the concert, the sports competition, and the festival be a thing of the past? Shall children no longer play with other children? Shall all human contact be mediated by computers and masks? No more dance classes, no more karate classes, no more conferences, no more churches? Is death reduction to be the standard by which to measure progress? Does human advancement mean separation? Is this the future?

The same question applies to the administrative tools required to control the movement of people and the flow of information. At the present writing, the entire country is moving toward lockdown. In some countries, one must print out a form from a government website in order to leave the house. It reminds me of school, where one’s location must be authorized at all times. Or of prison. Do we envision a future of electronic hall passes, a system where freedom of movement is governed by state administrators and their software at all times, permanently? Where every movement is tracked, either permitted or prohibited? And, for our protection, where information that threatens our health (as decided, again, by various authorities) is censored for our own good? In the face of an emergency, like unto a state of war, we accept such restrictions and temporarily surrender our freedoms. Similar to 9/11, Covid-19 trumps all objections.

For the first time in history, the technological means exist to realize such a vision, at least in the developed world (for example, using cellphone location data to enforce social distancing; see also here). After a bumpy transition, we could live in a society where nearly all of life happens online: shopping, meeting, entertainment, socializing, working, even dating. Is that what we want? How many lives saved is that worth?

I am sure that many of the controls in effect today will be partially relaxed in a few months. Partially relaxed, but at the ready. As long as infectious disease remains with us, they are likely to be reimposed, again and again, in the future, or be self-imposed in the form of habits. As Deborah Tannen says, contributing to a Politico article on how coronavirus will change the world permanently, ‘We know now that touching things, being with other people and breathing the air in an enclosed space can be risky…. It could become second nature to recoil from shaking hands or touching our faces—and we may all fall heir to society-wide OCD, as none of us can stop washing our hands.” After thousands of years, millions of years, of touch, contact, and togetherness, is the pinnacle of human progress to be that we cease such activities because they are too risky?

Life is Community

The paradox of the program of control is that its progress rarely advances us any closer to its goal. Despite security systems in almost every upper middle-class home, people are no less anxious or insecure than they were a generation ago. Despite elaborate security measures, the schools are not seeing fewer mass shootings. Despite phenomenal progress in medical technology, people have if anything become less healthy over the past thirty years, as chronic disease has proliferated and life expectancy stagnated and, in the USA and Britain, started to decline.

The measures being instituted to control Covid-19, likewise, may end up causing more suffering and death than they prevent. Minimizing deaths means minimizing the deaths that we know how to predict and measure. It is impossible to measure the added deaths that might come from isolation-induced depression, for instance, or the despair caused by unemployment, or the lowered immunity and deterioration in health that chronic fear can cause. Loneliness and lack of social contact has been shown to increase inflammation, depression, and dementia. According to Lissa Rankin, M.D., air pollution increases risk of dying by 6%, obesity by 23%, alcohol abuse by 37%, and loneliness by 45%.

Another danger that is off the ledger is the deterioration in immunity caused by excessive hygiene and distancing. It is not only social contact that is necessary for health, it is also contact with the microbial world. Generally speaking, microbes are not our enemies, they are our allies in health. A diverse gut biome, comprising bacteria, viruses, yeasts, and other organisms, is essential for a well-functioning immune system, and its diversity is maintained through contact with other people and with the world of life. Excessive hand-washing, overuse of antibiotics, aseptic cleanliness, and lack of human contact might do more harm than good. The resulting allergies and autoimmune disorders might be worse than the infectious disease they replace. Socially and biologically, health comes from community. Life does not thrive in isolation.

Seeing the world in us-versus-them terms blinds us to the reality that life and health happen in community. To take the example of infectious diseases, we fail to look beyond the evil pathogen and ask, What is the role of viruses in the microbiome? (See also here.) What are the body conditions under which harmful viruses proliferate? Why do some people have mild symptoms and others severe ones (besides the catch-all non-explanation of “low resistance”)? What positive role might flus, colds, and other non-lethal diseases play in the maintenance of health?

War-on-germs thinking brings results akin to those of the War on Terror, War on Crime, War on Weeds, and the endless wars we fight politically and interpersonally. First, it generates endless war; second, it diverts attention from the ground conditions that breed illness, terrorism, crime, weeds, and the rest.

Despite politicians’ perennial claim that they pursue war for the sake of peace, war inevitably breeds more war. Bombing countries to kill terrorists not only ignores the ground conditions of terrorism, it exacerbates those conditions. Locking up criminals not only ignores the conditions that breed crime, it creates those conditions when it breaks up families and communities and acculturates the incarcerated to criminality. And regimes of antibiotics, vaccines, antivirals, and other medicines wreak havoc on body ecology, which is the foundation of strong immunity. Outside the body, the massive spraying campaigns sparked by Zika, Dengue Fever, and now Covid-19 will visit untold damage upon nature’s ecology. Has anyone considered what the effects on the ecosystem will be when we douse it with antiviral compounds? Such a policy (which has been implemented in various places in China and India) is only thinkable from the mindset of separation, which does not understand that viruses are integral to the web of life.

To understand the point about ground conditions, consider some mortality statistics from Italy (from its National Health Institute), based on an analysis of hundreds of Covid-19 fatalities. Of those analyzed, less than 1% were free of serious chronic health conditions. Some 75% suffered from hypertension, 35% from diabetes, 33% from cardiac ischemia, 24% from atrial fibrillation, 18% from low renal function, along with other conditions that I couldn’t decipher from the Italian report. Nearly half the deceased had three or more of these serious pathologies. Americans, beset by obesity, diabetes, and other chronic ailments, are at least as vulnerable as Italians. Should we blame the virus then (which killed few otherwise healthy people), or shall we blame underlying poor health? Here again the analogy of the taut rope applies. Millions of people in the modern world are in a precarious state of health, just waiting for something that would normally be trivial to send them over the edge. Of course, in the short term we want to save their lives; the danger is that we lose ourselves in an endless succession of short terms, fighting one infectious disease after another, and never engage the ground conditions that make people so vulnerable. That is a much harder problem, because these ground conditions will not change via fighting. There is no pathogen that causes diabetes or obesity, addiction, depression, or PTSD. Their causes are not an Other, not some virus separate from ourselves, and we its victims.

Even in diseases like Covid-19, in which we can name a pathogenic virus, matters are not so simple as a war between virus and victim. There is an alternative to the germ theory of disease that holds germs to be part of a larger process. When conditions are right, they multiply in the body, sometimes killing the host, but also, potentially, improving the conditions that accommodated them to begin with, for example by cleaning out accumulated toxic debris via mucus discharge, or (metaphorically speaking) burning them up with fever. Sometimes called “terrain theory,” it says that germs are more symptom than cause of disease. As one meme explains it: “Your fish is sick. Germ theory: isolate the fish. Terrain theory: clean the tank.”

A certain schizophrenia afflicts the modern culture of health. On the one hand, there is a burgeoning wellness movement that embraces alternative and holistic medicine. It advocates herbs, meditation, and yoga to boost immunity. It validates the emotional and spiritual dimensions of health, such as the power of attitudes and beliefs to sicken or to heal. All of this seems to have disappeared under the Covid tsunami, as society defaults to the old orthodoxy.

Case in point: California acupuncturists have been forced to shut down, having been deemed “non-essential.” This is perfectly understandable from the perspective of conventional virology. But as one acupuncturist on Facebook observed, “What about my patient who I’m working with to get off opioids for his back pain? He’s going to have to start using them again.” From the worldview of medical authority, alternative modalities, social interaction, yoga classes, supplements, and so on are frivolous when it comes to real diseases caused by real viruses. They are relegated to an etheric realm of “wellness” in the face of a crisis. The resurgence of orthodoxy under Covid-19 is so intense that anything remotely unconventional, such as intravenous vitamin C, was completely off the table in the United States until two days ago (articles still abound “debunking” the “myth” that vitamin C can help fight Covid-19). Nor have I heard the CDC evangelize the benefits of elderberry extract, medicinal mushrooms, cutting sugar intake, NAC (N-acetyl L-cysteine), astragalus, or vitamin D. These are not just mushy speculation about “wellness,” but are supported by extensive research and physiological explanations. For example, NAC (general info, double-blind placebo-controlled study) has been shown to radically reduce incidence and severity of symptoms in flu-like illnesses.

As the statistics I offered earlier on autoimmunity, obesity, etc. indicate, America and the modern world in general are facing a health crisis. Is the answer to do what we’ve been doing, only more thoroughly? The response so far to Covid has been to double down on the orthodoxy and sweep unconventional practices and dissenting viewpoints aside. Another response would be to widen our lens and examine the entire system, including who pays for it, how access is granted, and how research is funded, but also expanding out to include marginal fields like herbal medicine, functional medicine, and energy medicine. Perhaps we can take this opportunity to reevaluate prevailing theories of illness, health, and the body. Yes, let’s protect the sickened fish as best we can right now, but maybe next time we won’t have to isolate and drug so many fish, if we can clean the tank.

I’m not telling you to run out right now and buy NAC or any other supplement, nor that we as a society should abruptly shift our response, cease social distancing immediately, and start taking supplements instead. But we can use the break in normal, this pause at a crossroads, to consciously choose what path we shall follow moving forward: what kind of healthcare system, what paradigm of health, what kind of society. This reevaluation is already happening, as ideas like universal free healthcare in the USA gain new momentum. And that path leads to forks as well. What kind of healthcare will be universalized? Will it be merely available to all, or mandatory for all – each citizen a patient, perhaps with an invisible ink barcode tattoo certifying one is up to date on all compulsory vaccines and check-ups. Then you can go to school, board a plane, or enter a restaurant. This is one path to the future that is available to us.

Another option is available now too. Instead of doubling down on control, we could finally embrace the holistic paradigms and practices that have been waiting on the margins, waiting for the center to dissolve so that, in our humbled state, we can bring them into the center and build a new system around them.

The Coronation

There is an alternative to the paradise of perfect control that our civilization has so long pursued, and that recedes as fast as our progress, like a mirage on the horizon. Yes, we can proceed as before down the path toward greater insulation, isolation, domination, and separation. We can normalize heightened levels of separation and control, believe that they are necessary to keep us safe, and accept a world in which we are afraid to be near each other. Or we can take advantage of this pause, this break in normal, to turn onto a path of reunion, of holism, of the restoring of lost connections, of the repair of community and the rejoining of the web of life.

Do we double down on protecting the separate self, or do we accept the invitation into a world where all of us are in this together? It isn’t just in medicine we encounter this question: it visits us politically, economically, and in our personal lives as well. Take for example the issue of hoarding, which embodies the idea, “There won’t be enough for everyone, so I am going to make sure there is enough for me.” Another response might be, “Some don’t have enough, so I will share what I have with them.” Are we to be survivalists or helpers? What is life for?

On a larger scale, people are asking questions that have until now lurked on activist margins. What should we do about the homeless? What should we do about the people in prisons? In Third World slums? What should we do about the unemployed? What about all the hotel maids, the Uber drivers, the plumbers and janitors and bus drivers and cashiers who cannot work from home? And so now, finally, ideas like student debt relief and universal basic income are blossoming. “How do we protect those susceptible to Covid?” invites us into “How do we care for vulnerable people in general?”

That is the impulse that stirs in us, regardless of the superficialities of our opinions about Covid’s severity, origin, or best policy to address it. It is saying, let’s get serious about taking care of each other. Let’s remember how precious we all are and how precious life is. Let’s take inventory of our civilization, strip it down to its studs, and see if we can build one more beautiful.

As Covid stirs our compassion, more and more of us realize that we don’t want to go back to a normal so sorely lacking it. We have the opportunity now to forge a new, more compassionate normal.

Hopeful signs abound that this is happening. The United States government, which has long seemed the captive of heartless corporate interests, has unleashed hundreds of billions of dollars in direct payments to families. Donald Trump, not known as a paragon of compassion, has put a moratorium on foreclosures and evictions. Certainly one can take a cynical view of both these developments; nonetheless, they embody the principle of caring for the vulnerable.

From all over the world we hear stories of solidarity and healing. One friend described sending $100 each to ten strangers who were in dire need. My son, who until a few days ago worked at Dunkin’ Donuts, said people were tipping at five times the normal rate – and these are working class people, many of them Hispanic truck drivers, who are economically insecure themselves. Doctors, nurses, and “essential workers” in other professions risk their lives to serve the public. Here are some more examples of the love and kindness eruption, courtesy of ServiceSpace:

Perhaps we’re in the middle of living into that new story. Imagine Italian airforce using Pavoratti, Spanish military doing acts of service, and street police playing guitars — to *inspire*. Corporations giving unexpected wage hikes. Canadians starting “Kindness Mongering.” Six year old in Australia adorably gifting her tooth fairy money, an 8th grader in Japan making 612 masks, and college kids everywhere buying groceries for elders. Cuba sending an army in “white robes” (doctors) to help Italy. A landlord allowing tenants to stay without rent, an Irish priest’s poem going viral, disabled activitists producing hand sanitizer. Imagine. Sometimes a crisis mirrors our deepest impulse — that we can always respond with compassion.

As Rebecca Solnit describes in her marvelous book, A Paradise Built in Hell, disaster often liberates solidarity. A more beautiful world shimmers just beneath the surface, bobbing up whenever the systems that hold it underwater loosen their grip.

For a long time we, as a collective, have stood helpless in the face of an ever-sickening society. Whether it is declining health, decaying infrastructure, depression, suicide, addiction, ecological degradation, or concentration of wealth, the symptoms of civilizational malaise in the developed world are plain to see, but we have been stuck in the systems and patterns that cause them. Now, Covid has gifted us a reset.

A million forking paths lie before us. Universal basic income could mean an end to economic insecurity and the flowering of creativity as millions are freed from the work that Covid has shown us is less necessary than we thought. Or it could mean, with the decimation of small businesses, dependency on the state for a stipend that comes with strict conditions. The crisis could usher in totalitarianism or solidarity; medical martial law or a holistic renaissance; greater fear of the microbial world, or greater resiliency in participation in it; permanent norms of social distancing, or a renewed desire to come together.

What can guide us, as individuals and as a society, as we walk the garden of forking paths? At each junction, we can be aware of what we follow: fear or love, self-preservation or generosity. Shall we live in fear and build a society based on it? Shall we live to preserve our separate selves? Shall we use the crisis as a weapon against our political enemies? These are not all-or-nothing questions, all fear or all love. It is that a next step into love lies before us. It feels daring, but not reckless. It treasures life, while accepting death. And it trusts that with each step, the next will become visible.

Please don’t think that choosing love over fear can be accomplished solely through an act of will, and that fear too can be conquered like a virus. The virus we face here is fear, whether it is fear of Covid-19, or fear of the totalitarian response to it, and this virus too has its terrain. Fear, along with addiction, depression, and a host of physical ills, flourishes in a terrain of separation and trauma: inherited trauma, childhood trauma, violence, war, abuse, neglect, shame, punishment, poverty, and the muted, normalized trauma that affects nearly everyone who lives in a monetized economy, undergoes modern schooling, or lives without community or connection to place. This terrain can be changed, by trauma healing on a personal level, by systemic change toward a more compassionate society, and by transforming the basic narrative of separation: the separate self in a world of other, me separate from you, humanity separate from nature. To be alone is a primal fear, and modern society has rendered us more and more alone. But the time of Reunion is here. Every act of compassion, kindness, courage, or generosity heals us from the story of separation, because it assures both actor and witness that we are in this together.

I will conclude by invoking one more dimension of the relationship between humans and viruses. Viruses are integral to evolution, not just of humans but of all eukaryotes. Viruses can transfer DNA from organism to organism, sometimes inserting it into the germline (where it becomes heritable). Known as horizontal gene transfer, this is a primary mechanism of evolution, allowing life to evolve together much faster than is possible through random mutation. As Lynn Margulis once put it, we are our viruses.

And now let me venture into speculative territory. Perhaps the great diseases of civilization have quickened our biological and cultural evolution, bestowing key genetic information and offering both individual and collective initiation. Could the current pandemic be just that? Novel RNA codes are spreading from human to human, imbuing us with new genetic information; at the same time, we are receiving other, esoteric, “codes” that ride the back of the biological ones, disrupting our narratives and systems in the same way that an illness disrupts bodily physiology. The phenomenon follows the template of initiation: separation from normality, followed by a dilemma, breakdown, or ordeal, followed (if it is to be complete) by reintegration and celebration.

Now the question arises: Initiation into what? What is the specific nature and purpose of this initiation?The popular name for the pandemic offers a clue: coronavirus. A corona is a crown. “Novel coronavirus pandemic” means “a new coronation for all.”

Already we can feel the power of who we might become. A true sovereign does not run in fear from life or from death. A true sovereign does not dominate and conquer (that is a shadow archetype, the Tyrant). The true sovereign serves the people, serves life, and respects the sovereignty of all people. The coronation marks the emergence of the unconscious into consciousness, the crystallization of chaos into order, the transcendence of compulsion into choice. We become the rulers of that which had ruled us. The New World Order that the conspiracy theorists fear is a shadow of the glorious possibility available to sovereign beings. No longer the vassals of fear, we can bring order to the kingdom and build an intentional society on the love already shining through the cracks of the world of separation.

Celo: 0x755582C923dB215d9eF7C4Ad3E03D29B2569ABb6

Litecoin: ltc1qqtvtkl3h7mchy7m5jwpvqvt5uzka0yj3nffavu

Bitcoin: bc1q2a2czwhf4sgyx9f9ttf3c4ndt03eyh3uymjgzl

Dogecoin: DT9ECVrg9mPFADhN375WL9ULzcUZo8YEpN

Polkadot: 15s6NSM75Kw6eMLoxm2u8qqbgQFYMnoYhvV1w1SaF9hwVpM4

Polygon: 0xEBF0120A88Ec0058578e2D37C9fFdDc28f3673A6

Zcash: t1PUmhaoYTHJAk1yxmgpfEp27Uk4GHKqRig

Donate & Support

As much as possible I offer my work as a gift. I put it online without a pay wall of any kind. Online course contributions are self-determined at the time you register for each. I also keep the site clean of advertising.

This means I rely on voluntary financial support for my livelihood. You may make a recurring gift or one-time donation using the form below, in whatever amount feels good to you. If your finances are tight at all, please do not give money. Visit our contact page instead for other ways to support this work.

Recurring Donations

Note from the team: Your recurring donation is a resource that allows us to keep Charles doing the work we all want him doing: thinking, speaking, writing, rather than worrying about the business details. Charles and all of us greatly appreciate them!

Donate Below

One-Time Donation

Your gift helps us maintain the site, offer tech support, and run programs and events by donation, with no ads, sales pitches, or pay walls. Just as important, it communicates to us that this work is gratefully received. Thank you!

Donate Below

Cryptocurrency Donation

Hi, here we are in the alternate universe of cryptocurrency. Click the link below for a list of public keys. If your preferred coin isn't listed, write to us through the contact form.

View Keys



What kind of donation are you making?(Required)


Recurring Donation

We are currently accepting monthly recurring donations through PayPal; we use PayPal because it allows you to cancel or modify your recurring donation at any time without needing to contact us.


Choose what feels good, clear, and right.

One-Time Donation

We are currently accepting one-time donations with any major credit card or through PayPal.


Choose what feels good, clear, and right.
Donation Method(Required)

Name(Required)
Email(Required)
This field is for validation purposes and should be left unchanged.